Amras Helyänwe - 2014-02-04 19:27:46

http://static1.wikia.nocookie.net/__cb20060629122954/wiedzmin/images/thumb/0/08/Mapa_cidaris.JPG/185px-Mapa_cidaris.JPG


Cidaris - niewielkie miasto portowe zbudowane na elfich fundamentach. Miasto jest według niektórych osób niezwykle piękne, z urokliwymi uliczkami i misternymi krużgankami na białych domach. Słynie z morskiego bazaru-targowiska, na którym można kupić najbardziej niezwykłe towary, przywiezione przez marynarzy, ze wszystkich stron świata. W mieście rezyduje też jedynowładca kraju, król Ethain, wielki znawca i koneser sztuki oraz poezji.
<<MAŁA WENECJA>>


Poranek był rześki, przyjemnie chłodny. Niewiele czasu pozostawało do wschodu słońca.
Podróżowali w ciszy. Nie mieli o czym zresztą rozmawiać - wydawać by się mogło, że drużyna złożona jest z samych silnych osobowości bez skrupułów i sumienia, jednak w obliczu tragikomicznej śmierci jednego z nich okazało się, że były to tylko pozory. Najbardziej przeżywał to sprawca zamieszania, skrzętnie jednak ukrywał swoje emocje. Ostatecznie, był to tylko przypadek...
Przypadek?
Yevereth wspomniała wypowiedź Sigiona. "Chciałem mu wpierdolić już dawno, ale skoro to sen, to pomyślałem, że raz sprawię sobię tę przyjemność". Wytężyła pamięć, jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, by w podobnym tonie kiedykolwiek odnosił się do niej. Przeszedł ją dreszcz - może najemnik ma podzieloną osobowość? Słyszała kiedyś o tym w Aretuzie. Fachowo nazywali to rozdwojeniem jaźni.
- Słyszycie? - odezwał się pirat. - Najpiękniejsza muzyka, jaką można sobie wymarzyć. Szum morza!
Rzeczywiście, gdy wyszli z gęstej ściany brokilońskiego lasu i stanęli na szczycie wzniesienia, dobiegł ich szum fal, krzyk mew i nieprzyjemny zapach ryb.
- Cidaris - mruknął Amras, patrząc posępnym wzrokiem na portowe miasteczko. - Wspaniałe miasto...
"...wspaniałe miasto, wzniesione przez mój lud i podstępnie, bestialsko zagrabione przez ludzi. Piękne, marmurowe ulice obecnie spływają ekskrementami, a woń róż zastąpił smród ryb i gówna", pomyślał Dearien, zabawiając się w jasnowidza. Jak się okazało, odgadł idealnie wypowiedź elfa.
- Nawet słońce już tu nie wschodzi ładnie - zakończył wesołym akcentem swój wywód Amras. Na myśli miał, jak się okazało, szkarłatne niebo, barwą przypominającą krew.
Gdy dotarli już do Cidaris, swe kroki od razu skierowali w stronę karczmy. Okazało się również, że biadolenie długouchego było nieco bezpodstawne. Wcale nie śmierdziało tak bardzo.
Karczma usytuowana była tuż przy porcie, tak, że z okrągłych okien - na myśl przywodzących okna okrętu - widać było statki wpływające i wypływające z miasta. Z zewnątrz nie różniła się niczym od podobnych jej przybytków. Jak się później okazało, tawerna "Zimowy Sztorm" była sercem miasta i jego chlubą. Nad dębowymi drzwiami na łańcuchach wisiał kraśny szyld, słychać już było słowa jednej z wielu żeglarskich pieśni. Po wejściu bohaterów uderzył intensywnie cudowny zapach morskiej bryzy przemieszanej z aromatem przedniego rumu. Wystrój lokalu wycisnąłby łzy z niejednego wilka morskiego, a już na pewno przywołałby setki jego wspomnień. Ściany bowiem pokryte były malowidłami przedstawiającymi morskie życie, w kilku miejscach wisiały harpuny i trójzęby, a pod sufitem rozwieszono ogromną sieć rybacką.
Panował tam półmrok, rozświetlany nikłym blaskiem świec ustawionych w dużych muszlach.
Nawet Dearien, obyty z morzem i podobnymi miejscami, musiał przyznać, że karczma wywarła na nim ogromny podziw. Szybko zlustrował wzrokiem "załogę". Byli tam, jak odgadł, poważni kapitanowie statków, żołnierze piechoty morskiej, kupcy - zarówno miejscowi jak i egzotyczni, podróżnicy. Dałby sobie rękę uciąć, że stolik przy okrągłym okienku zajmuje nawet dwoje szlachciców. Ze zdziwieniem odkrył absolutny brak pijaków, dziwek i łotrów. To nieco go zaniepokoiło. Obawiał się, że zostaną wyproszeni.
Sigion już chciał ruszyć do szynkwasu, gdy został potrącony przez jakiegoś oberwańca.
- Znowu! - krzyknął. - Znowu! Kolejna rzeź, tym razem u Buytena!
W tawernie zapanowała cisza. Potem ciche szmery rozmów, aż wreszcie pojawiła się kolejna, nieśmiała pieśń, lecz szybko ucichła.
- O co tu chodzi? - głowiła się Yevereth. - Co się znowu stało, i czemu ich to nie poruszyło?
Amras spojrzał na Sigiona. Ten ponownie ruszył w stronę szynkwasu.

// rozmowa Kapitana z Sigionem na PW


Amras X
Dearien
Sigion
Yevereth
Lubek
Sarumo (?)

Szifer - 2014-02-05 22:06:57

- Ahoj, kapitanie! - zagaił przyjaźnie najemnik, licząc, że z zaplecza wyjdzie ktoś, kto go obsłuży. Po chwili pożałował jednak swojego humoru.
Z zaplecza bowiem wyłonił się prawdziwy olbrzym. Na oko miał pięćdziesiąt lat, dwa metry wzrostu i ponad sto kilo żywej wagi. Gęsta brodą, z której wyłaniała się fajka, ogromne muskuły - oczywiście opatrzone tatuażami. Tak wyglądał oberżysta. Na szczęście oczy miał ciepłe, choć bystre.
- Czym mogę służyć?
- Chciałbym się dowiedzieć, co się właśnie stało? Mam na myśli tego gońca.
- Och. Widzisz, przybyszu, nie lubimy dzielić się problemami z przyjezdnymi. Wyglądasz jednak - zmierzył Sigiona wzrokiem - na sprytnego, silnego i lojalnego. Nie lubimy się dzielić z naszymi problemami... Jednak sami sobie nie poradzimy. Każdy to rozumie, prócz króla Ethaina.
Karczmarz rozejrzał się i pochylił.
- Widzisz, jakiś czas temu zaczęły się u nas ataki. Na początku nic wielkiego - kilka zarżniętych kur, prosiaków. Rzekłbyś, wygłodniałe driady z Brokilonu przerzuciły się na mięso, lub jakiś wilk. Z czasem jednak ścierw było więcej i więcej. I był zarzynane regularnie...
Urwał, gdy zorientował się, że jeden z szlachciców stoi przy ladzie i czeka, by zapłacić za posiłek. Gdy należność została uregulowana, Kapitan pochylił się jeszcze i szepnął:
- Nie możemy tu o tym rozmawiać. Przyjdź o północy do latarni morskiej, tej starej. Tej elfiej jeszcze.
Po czym wrócił na zaplecze, zostawiając Sigiona z gonitwą myśli.

Siedząc przy wspólnym stole najemnik opowiedział mniej więcej o wymianie dań z karczmarzem i jego propozycji.
Drużyna wynajęła pokoje w owej oberży. Sigion doszedł do wniosku, że pójdzie na spotkanie, w końcu to mogła być okazja do zarobku, ale nie sam. Razem z nim miał iść Dearien, jako wilk morski, żeby nie wzmagać podejrzeń i wzbudzić jakieś zaufanie. Asekurować ich mieli Amras i Dralann, jako sprawni łucznicy. Yevereth miała natomiast pilnować ich dobytku w oberży. Kradzież dobytku mogła być częścią pułapki, a czarodziejka sama poradziłaby sobie z napastnikami. Przynajmniej taką miał nadzieję. Nie rozpakowywali się w razie, gdyby musieli pośpiesznie opuścić port w Cidaris.
O północy, razem z Dearienem czekali przy latarni morskiej. Pirat nie był szczególnie chętny do przebywania w towarzystwie Sigiona po ostatnich wydarzeniach, ale teraz nie dawał tego po sobie poznać. Najemnik sprawdził, czy krasnoludzki miecz luźno siedzi w pochwie. Wyjątkowo przewiesił pendent przez ramię tak, aby ten wisiał u pasa, a nie na plecach.  Do tego przy pasie miał kord, a przez ramię przewiesił pas z czterema nożami do rzucania, które dostał w Brokilonie. Zrezygnował z przywiązywania jednego z noży do ramienia, natomiast pozostawił ten przy łydce. W zasadzie był gotowy na wszystko.
Niedaleko latarni był punkt, w którym stały drewniane skrzynie. Widocznie wyładowywano tam towary. Między dwoma pojawił się nagle cień wielkiego zgarbionego człowieka, jakby się skradał, aby nikt go nie zobaczył. Sigion postanowił być ostrożny. Cicho powiedział do zbliżającego się cienia.
- Wyjdź w blask księżyca i ukaż swoją twarz człowieku. I nie podchodź za blisko, bo źle to się może dla Ciebie skończyć...

Amras Helyänwe - 2014-02-06 19:34:40

- Wyjdź w blask księżyca i ukaż swoją twarz człowieku. I nie podchodź za blisko, bo źle to się może dla Ciebie skończyć...
Z mroku wyłoniła się niedźwiedzia postać Kapitana. Zlustrował drużynę krytycznym wzrokiem, po czym rzekł z lekką przyganą w głosie:
- Widzę, żeś waleczny. Zdaje się jednak, że umawiałem się tylko z tobą, a tyś mi tu przywiódł całą drużynę... Może to i lepiej jednak. Szybciej się z tą zarazą uporacie... - splunął na ziemię. - Chodźcie za mną. Najlepiej przekonać się na własne oczy.
Powiódł ich krętą, brukowaną uliczką. Szli długo, aż na podgrodzie. Kapitan doprowadził ich do drewnianego gospodarstwa. Stał tam już jeden człowiek, z widłami w dłoni i szlafmycą na głowie.
- Buyten? To ja! Przyprowadziłem tych chojraków, co to chcieli zbadać sprawę.
- Chodźcie zatem do stajni! - krzyknął ten zwany Buytenem.
Po wejściu, uderzył ich gryzący odór krowich odchodów. A także wnętrzności.
Na środku bowiem, w równym rządku, leżały dwie kobyły. Miały czyste i równe rany, które rozdarły im skórę na brzuchu.
- Wyście je, gospodarzu, tak równo ułożyli?
- Tak. Łatwiej będzie je rano wynieść i spalić.
- Szkoda... Ułożenie ich ścierw mogłoby wiele nam powiedzieć - kontynuował pirat. - To jedyne...ofiary?
- Nie, panie złoty! Zniknęły mi jeszcze prosiaki i kozy. Jednak nie znalazłem ich zezwłoków. Wygląda na to, że to coś mi trzodę zwyczajnie podpierdoliło!
- Zaraz... - dołączył się Amras. - Powiedziałeś, że krowy spalicie. Nie żal ci tego mięsa?
Gospodarz wyraźnie się zmieszał.
- Widziecie, panie elfie... Bo to jest tak. Ja zabobonny człowiek nie jestem. W bogów powątpiewam, aczkolwiek ofiary regularnie składam. To wszystko jednak wcale nie wygląda na jakiegoś zwierza. Dla mnie to jest sprawka jakiejś magii.
- Niech to licho - Kapitan znowu splunął. - Tylko czarowników nam tu brakuje, albo innego cudactwa. A taka to spokojna okolica była...
- Ślady prowadzą w las - zauważył bystro Sigion. - Idziemy?
Pirat podrapał się po brodzie.
- Nie. To rzeczywiście może być coś grubszego niż niedźwiedź. Nie ma co ryzykować po nocy, zwłaszcza, że mamy środek nocy. Spróbujemy jutro, na chwilę przed zmierzchem. W każdym razie - tu zwrócił się bezpośrednio do Kapitana - zajmiemy się tą sprawą, o to możecie być pewni.
Pożegnali się, po czym ruszyli do karczmy.
Puste odgłosy stóp na bruku przerwał Sigion.
- Nie wiem, zauważyliście to samo co ja...Te ślady wyglądały albo na ostre szpony...
- Albo na dobrą stal. Tak, też to dostrzegłem. Do tego porwana trzoda... Dlatego zaproponowałem wybrać się tam jutro, razem z Yevereth. Licho wie, co w tym lesie jest. Lepiej mieć w razie czego wsparcie magiczne.


________________________
Do wieczora możecie zarabiać na kościach, pieczeniu chleba czy coś xD A jak nie, to lecimy dalej :>
Proszę tylko żeby nie podejmować samodzielnie decyzji o ruszenie w las. Generalnie pobyć jeszcze trochę za dnia w mieście, bo tutaj musi się coś jeszcze zadziać przed zmrokiem :D
A osobę bezpośrednio po mnie kontynuującą proszę, by w swoim poście zawarła informację, że nad ranem znaleziono 4 ciała. Gdzie i w jaki sposób dokonano mordu, zostawiam w gestii piszącego

Radosny Rabarbar - 2014-02-07 01:38:50

- Och, no proszę, czyli jednak mogłam się do czegoś przydać – stwierdziła oschle Yevereth po wysłuchaniu opowieści drużyny. Nie siliła się nawet na maskowanie wściekłości w oczach i jadu w swoim głosie. – Wiecie, że teraz to wszystko jest bez sensu? Jakbyście wzięli mnie ze sobą, zamiast zlecając tak bardzo wymagające zadanie pilnowania bagaży, wiedzielibyśmy przynajmniej, czy została użyta do tego magia. To, że swojej mocy nie używam, nie znaczy, że jej nie posiadam. A teraz? Teraz to gospodarz pewnie truchła zakopuje, a my gówno wiemy o tym, co siedzi w tym cholernym lesie. A nawet jeśli te truchła nadal tam leżą, zidentyfikowanie rodzaju użytej magii byłoby o wiele bardziej niedokładne. O identyfikacji czarodzieja już nawet nie wspomnę.  Być może jest to magia. – Czarodziejka powiodła wzrokiem po członkach kompanii, zatrzymując go na parę sekund na twarzy każdego z nich. – Być może. Lub ostra stal. Leśne drapieżniki nie zabijają bez powodu, zamiast całych rozpłatanych koni przy odrobinie szczęścia znaleźlibyście jedynie parę kości, może kawał skóry. – A z resztą – wzruszyła ramionami i usiadła na łóżku – Jutro zobaczymy, co to za licho tam siedzi.

Pomimo pewnego rodzaju zadowolenia, że nie musi siedzieć w tym pokoju sama, mając za towarzystwo jedynie swoje własne, pokręcone myśli, czarodziejka nie miała ochoty rozmawiać z resztą drużyny. Zamiast tego rozpoczęła znów podrzucać swój srebrny, krasnoludzki sztylet tak, by w powietrzu wykonał pełen obrót i wrócił rękojeścią do jej dłoni, rozmyślając jednocześnie nad dziwną wizją, która nawiedziła ją we śnie. Nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie ostatnie wydarzenia oraz to, że Yevereth nie pamiętała, kiedy ostatnio cokolwiek jej się śniło.
Wizja była chaotyczna i niezbyt wyraźna, więc czarodziejka nie była pewna, co właściwie widziała, ponieważ kiedy wizja zaczynała się stawać wyraźniejsza, z transu brutalnie wyrwał ją głośny krzyk chędożonej w jednym z pokojów dziewki karczemnej. Widziała ogromny kamień, jakby ołtarz, opływający ciemną, gęstą cieczą…krew? Jedynym wyróżniającym się elementem, co do którego nie miała wątpliwości, był czysty dźwięk akordów granych na lutni układających się w smutną melodię.
Ofiara? Helyas? Nie, to nie miało sensu. Chociaż zdarzenie pod Brokilonem też nie miało sensu.
W ostateczności,  przecież to tylko senne widzenie*.

***
Ciepły, słoneczny i przyjemny poranek mógł stać się jeszcze przyjemniejszy przy kuflu piwa, dobrym posiłku i grze w kości. Czarodziejka postanowiła nie marnować cennego czasu, który mogła poświęcić na pomnażanie zawartości swoich sakiewek. Poszła więc do karczmy, zdziwiona faktem, że z własnej woli obudziła się o świcie, a nie wraz z biciem południowego dzwonu. Niezależnie od tego, jak wyglądały oberże, zawsze łatwo można było spotkać ludzi chętnych do gry w kości**, a ta, w której drużyna spędzała noc, wcale nie różniła się pod tym względem od innych. Kości jednak szybko okazały się nudne, tym samym czarodziejka zyskała sposobność, by nauczyć się kolejnej gry, tym razem karcianej.
Dzień zapowiadał się spokojnie i prawdopodobnie zostałby taki aż do końca, gdyby nie pewna wieść, przyniesiona do karczmy przez mieszczanina.
- Ludzie, piekarza zabili***! Całą rodzinę! I żonę jego, i dzieci!...


*idea Amrasa, mnie nie pytajcie o co chodzi, bo nie mam pojęcia :>
**jak mam sobie policzyć ile wygrałam/przegrałam?
***sorki, nie będzie pieczenia chleba :c

Szifer - 2014-02-07 11:38:34

Najemnik wstał późnym rankiem. Postanowił załatwić kilka interesów. Chciał trochę poprawić ekwipunek. Ubrał się, spojrzał na przeszywanicę. Wziął ja w tobołek, gdyż zaczynała go denerwować. Kamienie szlachetne... Na razie nie chciał ich sprzedawać, w tak małym miasteczku nie dostałby dużej ceny. Medaliony chciał zostawić Yevereth, coby je sprawdziła magicznie, ale nie zastał jej w pokoju. Trudno. Pierścieni nie upłynniał na razie z tego samego powodu co kamieni szlachetnych. Wyjątkowo postanowił trochę porozciągać się z rana. Zauważył, że ostatnio stał się dużo silniejszy od stałego machania bronią, jednak brakuje mu trochę ruchów. Jednak w Mahakamie nie potrzebował ruchów, stojąc przy kowadle. Nie wiedzieć czemu coś mu mówiło, żeby wziął ze sobą topór. "Intuicja jest dla kobiet", pomyślał, po czym przypasał topór. Zszedł do na dół, gdzie zjadł śniadanie (-5 denarów). Nie było specjalnie dobre, ale w miarę pożywne. Wyszedł z oberży Liczył, że zostało mu jakieś 342 denary. Spora sumka, jednak za mała na coś konkretnego. Najpierw postanowił pozbyć się przeszywanicy. W tym celu poszedł do płatnerza. Miał on cały budynek, w którym była całkiem sporych rozmiarów kuźnia, jak na miasteczko portowe. Widocznie handel sprzyjał. Aby dostać się do pomieszczenia kuźni, najpierw przechodziło się przez sklep, gdzie sprzedawane były wytwory. Od sprzętów rolniczych po najróżniejsze bronie. Niby nic specjalnego, a jednak.
- W czym mogę pomóc? - starszy jegomość w zgniłozielonej, lnianej koszuli stał za ladą. włosy miał ścięte przy same skórze, i zapuszczoną średniej długości brodę.
- Zerknij na to i powiedz ile możesz za nią dać. - Sigion wyciągnął z tobołka przeszywanicę. Z rana starał się ją doprowadzić do jak najlepszego stanu. sprzedawca spojrzał na nia krytycznie.
- 15 denarów. - Sigion był oburzony.
- Co?! Nowe kosztują sto! Ta jest w dobry stanie. Do tego jest rozchodzona! Wiesz na pewno jak ciężko jest rozchodzić nową przeszywanicę, co jest raczej męczące, jeśli wybierasz się w podróż! A ta jest dosyć cienka, więc nie tyle może być dobra na wierzch, ile można ją ubrać jako wytłumienie do kolczugi. - sprzedawca spojrzał jeszcze raz.
- Masz gadane chłopcze... niech będzie 25 denarów. - Sigion nie chciał ustąpić.
- 50. Naprawdę świetnie mi służyła.
- 30, bo nie opowie o Twoich wspomnieniach nowemu właścicielowi. - sprzedawca się uśmiechnął. Najemnik zauważył, że nie robił tego złośliwie, po prostu lubił się handlować i był... miły, a nawet żartobliwy.
- 40. Jak kupca znajdziesz jeszcze dziś, to ja mu opowiem o moich przygodach! - sprzedawca zaśmiał się.
- Haha, uparty jesteś! Niech będzie 40. - chłopak dał mu przeszywanicę, a denary schował do mieszka. - Miłego dnia! - Sigion spojrzał w głąb sklepu, próbując dojrzeć kuźnię.
- Nie potrzebujesz może pomocy w kuźni, na jedno południe. - sprzedawca obejrzał go od dołu do góry.
- Wyglądasz na silnego, ale nie przyjmuję pracowników z ulicy. Masz w ogóle jakieś obycie z młotem i kowadłem? - Sigion potwierdził.
- Wychowałem się w Mahakamie. T=Krasnoludy przyuczały mnie do kowalstwa. Do nich wiele mi brakuje, ale umiem kształtować metal. - sprzedawca zaśmiał się.
- Hahha, koniec żartów. Człowiek wychowany w Mahakamie?? Dobra, z tym przesadziłeś, ale przyznam Ci, rozbawiłeś mnie. - sprzedawca już się tylko uśmiechał - Zapewne nie masz nic, co sam wykułeś? - Sigion się uśmiechnął. A jednak intuicja. Odpiął od pasa swój topór.
- To jest moje dzieło, wykonane jeszcze w Mahakamie. - podał go sprzedawcy. Ten obejrzał go uważnie, zważył w dłoniach. Przejechał kciukiem po ostrzu. Obejrzał wzmocniony metalem trzonek.
- Jeśli to naprawdę Twoje dzieło, to masz tu pracę. Z resztą, jeśli się nie spiszesz, wywalę Cię na zbity pysk. Akurat dziś jeden z moich kowali wziął wolne. Podobno coś zaszlachtowało mu zwierzęta i trochę boi się o rodzinę. - Sigion przypomniał sobie obie krowy.
- Taa, coś obiło mi się o uszy. - Sprzedawca spojrzał na niego.
- Dam Ci 3/4 wynagrodzenia, jeśli jesteś tak dobry jak mówisz, dostaniesz normalne. - Sigion przytaknął, wziął swój topór i poszedł za sprzedawcą do kuźni. Było tu całkiem ciemno, światło wpadało jedynie przez oszklone otwory pod sufitem. Niewiele, ale na tyle dużo, żeby dało się widzieć co gdzie jest. Tyle światła nie przeszkadzało ocenić stopnia rozrzażenia metalu. Sprzedawca przyprowadził najmenika do jednego z kowadeł, tuż przy rozpalonym piecu. - Dziś mam sporo zamówień, głównie na podkowy. Pokaż co potrafisz. - podał chłopakowi podłużny kawałek metalu i sznurek, na którym supełkami były zaznaczone rozmiary kopyt. Sigion włożył kwałek metalu do paleniska i kilka razy pociągnął za sznur połączony z miechem. Kleszczami wyjął metal z paleniska i szybko go rozklepał, aby nie stracił zbyt wiele ciepła, po czym ponownie wsadził go do paleniska. Po rozklepaniu nadał mu odpowiedni kształt, drucianą szczotką przecierał go po każdym kuciu, aby pozbyć się tlenków. Po nadaniu odpowiedniego kształtu wprowadził drobne poprawki, sprawdził rozmiar i zahartował w beczułce wody. Sprzedawca wyglądał na zadowolonego. - Może zostaniesz tu kilka dni? Albo nawet na stałe. U mnie będziesz miał zawsze miejsce. - Sigion wziął nowy kawałek metalu.
- Nie dam rady. To nie ode mnie zależy. Ale dziękuję za słowa. - mężczyzna podał mu rękę.
- Jestem Borgh. Skoro nie mogę Ci się tak odwdzięczyć za tę jakość, to chociaż szepnę słówko moim znajomym kowalom. To miasto portowe, czasami wymieniamy się towarami. Jak będziesz szukał kiedyś pracy, powołaj się na Borgha z Cidaris. - najemnik uśmiechnął się.
- Sigion z Mahakamu. Dzięki Borgh. - mężczyzna wrócił do sklepu, a Sigion zajął się pracą. Musiał naprawić kilka narzędzi, wykuć dużo podków, nic poważniejszego. Pod wieczór skończył pracę.
- Świetna robota. Dawno nie udało mi się wyrobić normy. Widziałeś jak pracuje reszta - widział. Nie dziwił się, że chciał go na stałe - Tylko spuścić ich z oka, to pociągają bimber z bukłaków. Dlatego często chodzę do kuźni... Oto Twoja wypłata, 150 denarów. I masz jeszcze to - Podał Sigionowi zawiniątko. Ten rozwinął je i zobaczył sygnet. Był odlany z metalu do kucia, więc nie miał wielkiej wartości. Na sygnecie był wyryty znaczek, taki jak na szyldzie sklepu, młot, na którym widnieje pięść. - Tym powteirdzisz, że u mnie pracowałeś. To mała mieścinka, ale mam spore znajomości. - Najemnik podziękował mu skinieniem. W ostatniej chwili coś przyciągnęło jego uwagę.
- Ile to kosztuje? - pokazał palcem na ćwiekowaną skórzaną kamizelkę, która teraz wisiała obok jego przeszywanicy (http://gfx.gexe.pl/articles/witcher/armours/zbroja2.png).
- 320 denarów. Podoba Ci się? - Sigion pokazał w uśmiechu zęby.
- Biorę ją. - Zaczął wysypywać denary z sakwy, przy trzystu Borgh podniósł rekę. Pomogłeś mi dzisiaj. 300 dla Ciebie. - uśmiechnął się. Podali sobie ręcę. Kiedy najemnik wyszedł ze sklepu zaczynało się ściemniać. Poszedł w stronę oberży. Pachniał dymem i był w sadzy. Chciał to z siebie zmyć, zanim założy nową kamizelkę...

Amras Helyänwe - 2014-02-10 20:04:50

Amras zerwał się, słysząc krzyk mieszczanina, obwieszający krwawy mord.
- Prowadź tam! - rozkazał zdyszanemu mężczyźnie. Ten tylko spojrzał na elfa, nie pytał o nic. Dał znak dłonią, by podążał za nim i wybiegł z karczmy.
Amras ruszył bez zastanowienia. Kątem oka dostrzegł pytające spojrzenie Yevereth. Chciał gestem dłoni nakazać jej pozostanie na miejscu, jednak pomny jej wcześniejszych słów, pomyślał, że rzeczywiście lepiej wziąć ją ze sobą. W końcu, niby czemu mieli ją izolować od niebezpieczeństwa? Pokazała że i tak jest z nich wszystkich najrozsądniejsza.
- A reszta? - zapytała czarodziejka.
- Dearien i Sigion śpią pewnie, nie ma sensu ich budzić. Chodźmy.
Po niedługim marszu dotarli wreszcie do piekarni. Był to dosyć duży, piętrowy budynek. Na dole mieściła się prawidłowa piekarnia, piętro zaś zajmował piekarz z rodziną i pomocnikami. I od razu było widać, że zadziały się tu straszne rzeczy.
Drzwi były wyważone, zniszczone na drzazgi. Na progu lśniła kałuża czerwonej krwi. Yevereth ostrożnie przekroczyła wejście. I z trudem powstrzymała odruch wymiotny.
Ciała leżały w różnych, wymyślnych pozycjach, jednak miały wspólne cechy - wszystkie cztery miały poderżnięte gardła od ucha do ucha, jakby w potępieńczym uśmiechu. Cała czwórka też miała pocięte ciała, i to głęboko, do kości. Było widać ślady walki.
- Czuć tu magię?
Yevereth zawahała się. Było czuć, ale niewiele, jedynie echo prawdziwej magii. Tak, jak w całym miasteczku.
- Nic szczególnego. Magia albo zdążyła się ulotnić, albo nie została użyta.
Amras podszedł bliżej. Przyjrzał się młodej córce piekarza.
- Spójrz na nią - rzekł. - Widzisz, co ma w dłoni?
Yevereth popatrzyła. Dziewczyna ściskała w zimnej już dłoni srebrny medalik.
- Cała czwórka nosiła jakieś ozdoby na szyi...- zaczął wolno Amras. - Z drewna, stali... Srebrny medalik miała jednak tylko ona. Srebrny - zaznaczył. - Nie wiem, ale mi to wygląda na...
Yevereth nie dowiedziała się jednak, na co to wygląda elfowi. Ich rozmowę przerwał bowiem wysoki jegomość, odziany na czarno. W dłoni dzierżył kostur.
- Pozwolicie, że zajmie się tą sprawą ktoś kompetentny? - rzekł wrogo w kierunku bohaterów. Miał silnie obcy akcent.
Yevereth nastroszyła się. Nie cierpiała, gdy ktoś traktował ją z wyższością. Zwłaszcza inny mag.
- Nie, kurwa, nie pozwolimy. Bo kompetentniejszych od nas w tym pomieszczeniu nie ma.
Czarodziejowi błysnęły iskierki w oczach, obnażył kły w drapieżnym uśmiechu.
- Och, a więc koleżanka po fachu... Wybacz, że się nie przedstawiłem. Althenor Altharis aps Calthaniel, z Nilfgaardu. Zajmuję się tą sprawą od początku, jednak mord na ludziach zdarzył się pierwszy raz.
- I jak efekty badań?
- Cóż, wszystko to wygląda bardzo pokrętnie... Na początku znikało bydło i trzoda. Nic wielkiego, jednak kradzieże i rzezie zdarzały się regularnie. Uwagę przykuwał stan zwłok zwierząt - taki sam jak tych tutaj ludzi. Gardła poderżnięte, całe ciała pocięte. Brak ran szarpanych. Albo bardzo ostre szpony, albo dobra stal... A do tego ta legenda.
Amras wytężył słuch.
- Jaka legenda?
Althenor Altharis aps Calthaniel popatrzył na elfa z zaciekawieniem.
- Och, nie jest wam znana najsłynniejsza legenda Cidaris? - czarodziej rozsiadł się na krześle, trącając nim przypadkowo ciało syna piekarza. - A więc posłuchajcie...
- Wieków kilka temu, w Cidaris żył ponoć utalentowany, chociaż biedny jak mysz cerkiewna bard. Był on ponoć wielki jak dąb, chociaż dłonie miał smukłe i delikatne. Nikt nie grał na lutni tak, jak on! Ponoć przy jego muzyce zapomnieć można było o każdej z trosk.
Mimo swojego zubożenia, wiódł szczęśliwe życie. Miał wspaniałą żonę a swoją muzyką uprzyjemniał szare życie ludziom w wiosce rybackiej, którą wtedy jeszcze było Cidaris. Do czasu...
Kiedyś do Cidaris zawitał stary czarodziej. Nie był on dobrym człowiekiem. Nie zaznał w życiu miłości. Zazdrościł bardzo bardowi jego talentu i kobiety. Postanowił więc odebrać mu i jedno, i drugie. Barda zabił, bardzo okaleczając jego ciało. Odrąbał mu bowiem ramię i głowę. Na sam koniec palce - jako symbol jego talentu. Dziewczyna zdążyła jednak zbiec, ostrzeżona proroczym snem.
Zbiegła czym prędzej do osady w górach. Tam powiła dziecię, które dała w opiece klasztornikom. I umarła.
Nim to jednak nadeszło, nałożyła na dziecko jednocześnie błogosławieństwo, jak i klątwę. Dziecko bowiem, i każdy jego potomek, miał posiadać dar do gry na lutni nie mniejszy niż jego ojciec. Ostatni z linii jednak miał zginąć w taki sam sposób, jak osławiony bard. I gdy miało to nastąpić, całe Cidaris pochłonąć miała śmierć, ogień i zaraza.
Zrobił efektowną pauzę.
- Nikt by tego nie brał oczywiście pod uwagę. Wszak to tylko legenda, jakich wiele na tym świecie. Jednak ostatniej nocy wszyscy władający magią, znajdujący się w Cidarsi, doznali takiej samej wizji, w której...
- ...widzieli skrwawiony ołtarz w lesie i słyszeli dźwięki lutni? Też to widziałam.
Zapadła cisza.
- Wszystko to komplikuje jeszcze postać pewnego czarodzieja, mieszkającego w wieży na wzgórzu, tam, za portem. W mieście mówi się, że jest to nekromanta...Wszystko to dziwnie pasuje do siebie, prawda? - zawiesił w powietrzu Nilfgaardczyk. - Ale przecież to tylko legenda - zaśmiał się sztucznie. - Wszystkie ślady wskazują na wilkołaka, prawda, panie elfie? Srebrny medalik, idealnie cięte rany... Gdy to się stało - wskazał dłonią zwłoki rodziny - była pełnia. Gdybyście mieli jakieś pytania, zatrzymałem się u króla Ethaina.
Po czym wyszedł z piekarni. Stukot obcasów jego butów jeszcze długo pobrzmiewał w głowie Amrasa.
Po powrocie do karczmy, opisali dokładnie wszystko reszcie drużyny.
- Co robimy?

Radosny Rabarbar - 2014-02-11 12:31:59

- Idziemy do tego nekromanty. Jeżeli już ciąży nad nami konieczność rozmawiania z magami, to niech to będzie ktokolwiek, byle nie ten dupek z dziwnym i długim imieniem - powiedziała czarodziejka, dopijając wino (-5 denarów). - Czy wy też myślicie, że ten bard z legendy...że to mógł być Helyas? Och, przestań już - warknęła widząc spojrzenie Sigiona. - Jeśli o Garveyu też mówiła jakaś legenda, prawdopodobnie również jestem w podobnie nieciekawej sytuacji.

Krótkie, ale wystarczające. Chyba że mam napisać tolkienowski opis karczmy :>

Dearien - 2014-02-11 17:04:43

- Kiedy rum zaszumi w głowie, cały świat nabiera treści... - Dearien stukał palcami o blat stołu i cicho podśpiewywał.
- To legenda, bujda. A na dodatek wybitnie niedokładna. - Amras wpatrywał się w splecione przed sobą ręce. - Wiemy coś o innych rzekomych potomkach tego barda? Jeśli sprawą zajął się czarodziej i powiedział nam tylko tyle, to znaczy, że tylko tyle było do powiedzenia.
- Mógł nam celowo nie powiedzieć wszystkiego. - Yevereth upiła kolejny łyk.
- Mógł nam celowo powiedzieć pierwszą bajeczkę, jaka przyszła do siwej głowy. - Amras parsknął. - Bard olbrzym i mściwy erotoman. Pierdolenie.
- Pływał raz marynarz który chuja miał jak trzy armaty... - Dearien podrapał się za uchem.
- Ale wizja nie mogła być pierwsza, jaka przyszła do głowy. - zauważyła Yevereth, tym razem nie popijając. Spojrzała elfowi w oczy.
- A wystrzałem z tej giwery zatapiał fregaty...
Amras groźnie pokazałby piratowi kły, gdyby je miał. Ale nie miał. Ograniczył się więc do wzroku tak przepełnionego pogardą, jak wóz ludzkich panoszków jadący przez elfie getto. Rudy odczytał sygnał i skończył przyśpiewkę. Przejął jednak od razu inicjatywę:
- O Eldanie i Cymoril wiadomo tylko tyle, że byli piękni i posuwali się wśród drzew, na wszystkich mchach od Jarugi aż po Buinę. A mimo to dałbyś sobie uciąć dwa palce w obronie sacrum tej legendy. Ludzkie opowieści miałyby mieć mniejszą wartość? Buta, elfie. Buta was gubi.
- Za tę gubiącą butę nie dalej jak dwa tygodnie temu byłeś gotów nadstawiać rzyć, człowieku. Za tę butę i złoty dukat prałeś swoich jak leciało.
- Bo to były skurwysyny. - Pirat wzruszył ramionami. - Ale następnym razem poszukam posady w brygadzie pogromowej.
- Mordy. - warknął Sigion, zmęczony rozgrzebywanym przez tę dwójkę tematem. Rozgrzebywanym regularnie, za każdym razem tak samo od nowa. - Mamy zabójcę do zabicia. Sprawa równie kusząca zarówno dla naprawiaczy świata, jak i dla zawodowców szukających dukata, alem zrymował, hehe.
- Tak... - Yevereth odkaszlnęła. - Jak mówiłam, mamy do czynienia z magią. Magią, znaczy, mordercą nie jest pijany pasterz bynajmniej.
- Kilka tropów wiedzie ku sprawce wilkołaka. - powiadomił po raz wtóry Amras.
- Ale srebro nie odpędziło potwora. Dziewczynka jest równie martwa jak reszta, może nawet bardziej. To musiało być coś innego, od lykantropa silniejszego. - włączył się pirat.
- Taka srebrna ozdóbka nawet złego skrzata nie odpędzi. - powiedziała z nutką współczucia czarodziejka. - Ale ciekawe jest to, że dziewczynka próbowała się bronić przy pomocy amuletu. Rozpoznała magicznego napastnika. Odpada więc większość antropomorfów, nie licząc tych o wybitnie magicznej aparycji, jak wilkołaki, czy wampiry. Ale wiemy, że żaden człowiek, elf, krasnolud, gnom, doppler...
- Wiedźmina nam trza. - przerwał Sigion. - Ten by fachowym okiem ocenił ślady. Fachowszym niż wy, czarodzieje.
- Oho, - Dearien przytknął otwartą dłoń do ucha. - Nie słyszę szyderstw i płaczu dzieci. Znaczy, wiedźmina w mieście nie ma.
Zapadło milczenie. Przerwał je ponownie pirat.
- A demon? Miasto pełne jest różnych osobistości, to i goety mogłoby nie zabraknąć. Magia, pasuje. Okaleczone ciała, pasują. Można magicznie zdiagnozować obecność demona?
- Można. - Yevereth przygryzła wargę. - Ale primo, nie potrafię. Secundo, nie znam nikogo, kto potrafi. Nie licząc nekromantów, do kontaktów z którymi przyznawać się nie mogę i nie przyznaję.
Zapadło milczenie, którego długo nikt nie przerwał.

Szifer - 2014-02-11 23:45:52

- No dobraaa... - najemnik przeciągnął wyraz. Łokcie miał oparte na drewnianym blacie, opierał podbródek o splecione dłonie. - Podobno gdzieś w okolicy jest jakiś nekromanta. Dowiedzmy się dokładniej, lub poszukajmy i złóżmy wizytę temu trupojebowi. - Wszyscy spojrzeli na niego krytycznie. - No co? Mamy coś innego do roboty? - zaczął wydłubywać paznokciem drzazgę ze stołu. Kiedy już mu się to udało, a wyszła całkiem długa, zaczął nią dłubać w zębie.
- Kurwa, mógłbyś tego przy mnie nie robić! - Sigion spojrzał na nią, po czym rzucił drzazgę za siebie. - Nie chodzi o to, czy mamy co robić. Jeśli mamy walczyć z demonami, są nikłe szanse, na dostanie się do nekromanty. Co dopiero mówić, jeśli to on je przywołuje. Nie możemy wykluczyć tej możliwości. Zauważyliście, że cokolwiek to jest, nie boi się srebra. - spojrzała po zebranych - Vanessą, ani nożykami nic temu czemuś nie zrobimy. - Sigion oparł się na krześle.
- Więc zostaje żelazo, a tego mamy dużo. Z demonem jeszcze nie walczyłem... - pirat uderzył pięścią w stół.
- Pojebało Cię do reszty Sigionie?! Chcesz zginąć? - twarz miał równie czerwoną jak włosy. - Sigion odchylił głowę w tył za oparcie. Potem delikatnie przechylił do przodu, na tyle tylko, żeby móc spojrzeć na pirata.
- Jestem zabó... najemnikiem. - elf wychwycił zająknięcie. zwrócił wzrok na Sigiona - To będzie nowe wyzwanie. Wiesz jaką sławę przyniesie nam zabicie demona?! O kurwa, złoto nam będą sypać na wejściu każdego miasta! - powiedział to z udawanym entuzjazmem. Wtrącił się elf.
- Więc chodzi Ci o tę legendę, hm? - Sigion, bujający się akurat na tylnych nogach krzesła mało nie upadł, elf złapał go za przód kamizelki i przyciągnął do stołu.
- Co? Jakiej...? Co ty...
- Nie pierdol Sigion! Zabiłeś Helyasa, a jego śmierć dla Ciebie wygląda identycznie jak owego legendarnego pedała z lutnią. Tym razem nie chodzi Ci tylko o pieniądze... Tym bardziej, że na razie nikt ich nam nie obiecał. - Sigion spojrzał na niego, ale nic nie powiedział.
- Zadawanie się z nekromantami nie przyniesie nam dobrej reputacji... Chyba, że przyniesiemy tu jego głowę. - Yevereth, och jak zawsze przezorna. I zawsze dążąca do sedna. Elf spojrzał na nią.
- Możliwe. I możliwe tez, że jego głowę przyprowadzimy razem z ciałem. Wątpię, żeby prawdą było to co mówią o nekromantach, że ich ciała gniją razem z ich pokrętnymi umysłami. - przez twarz czarodziejki przeszedł lekki grymas wstrętu.
- Są różni nekromanci. Pamiętaj, że w każdej legendzie jest odrobina prawdy... - odezwała się Yev.
- Ktoś kiedyś walczył z demonem? Lepsza by była lżejsza, czy cięższa broń, hm? Trupy chyba łatwiej skruszyć toporem...
- Jeszcze nic nie ustaliliśmy... najemniku. - widocznie zauważył, że ostre zwroty nie robią wrażenia na Sigionie, więc przestał zwracać się doń po imieniu. Jednak, czy ktoś o tak niskiej ogładzie jak Sigion przejmuje się czymkolwiek?

c4wjajach - 2014-02-12 23:58:17

Mag mieszkający w wieży za nieopodal miasta Cidaris zaklął głośno. Skrzynia, której używał jako krzesło pękła zrzucając nekromantę na podłogę. Podniósł się, otrzepał z kurzu i ruszył schodami w dół do magazynu, skąd brał większość takich prowizorycznych mebli.
Nic dziwnego, że pękła- pomyślał- niemal wszystko tu jest spróchniałe, lub zjedzone przez szczury lub inne paskudztwo.
Odkąd zamieszkał w starej wartowni (coś koło trzech miesięcy) szkodniki przestały się pojawiać tak często, najwyżej na dolnych poziomach, jednak zaopatrzenie nie było w dobrym stanie. W końcu przybytek był opuszczony. Wszystko co przydatne zostało zabrane lub zrabowane.
Wieża składała się z parteru i trzech poziomów. Na samym dole nie było niemal niczego. Głównie stara podłoga obrośnięta chwastami i trawą i schody na wyższy poziom. Parter jednak był zaopatrzony w porządne, wielkie, drewniane wrota i dobrze spełniał rolę stajni dla konia. Bydle było wredne jak cholera, jednak był to porządny, kasztanowy wierzchowiec, który jeszcze mu nie uciekł ani go nie nienawidził z całego serca więc nie miał co marudzić. Nigdy nie miał szczęścia do zwierząt. Nie żeby ich nie lubił, jednak one jakoś za nim nie przepadały. Pierwszy poziom był oddzielony od parteru masywną, o dziwo wciąż całą klapą. Znajdowały się w nim stare kawałki skorodowanego metalu (zapewne niegdyś zbroje i miecze), oraz kilka drewnianych skrzyń różnych rozmiarów. Te z kompostem (w który zmieniła się stara żywność) wyrzucił z wieży, natomiast w pozostałych znalazł sporo skór nadających się m.in. na prowizoryczne posłanie. Same skrzynie wykorzystywał jako meble. Niektóre nawet się do tego nadawały...
Drugi poziom nie był już oddzielony klapą. Był pusty, a połowa podłoga była tak zniszczona, że nawet nie starał się go urządzić. Aby przejść przez ten poziom, trzeba znać rozmieszczenie niezniszczonych belek, lub być naprawdę ostrożnym. Gdyby nie był ostrożny przy pierwszym zwiedzaniu wieży, zapewne skończyłby jako kaleka na dolnym poziomie, przygwożdżony spróchniałym drewnem.  Trzeci poziom, tak jak pierwszy, był oddzielony identyczną klapą. Było to piętro, o które nekromanta dbał najbardziej. Podłoga była tam najmniej zniszczona, a dwa okna stanowiły świetne źródło oświetlenia w dzień. Na noc aby ocieplić wnętrze, zasłaniał je skórami ze skrzyń. Piętro to mieściło w sobie dużą skrzynię stanowiącą stół, kilka mniejszych, spełniających funkcje krzeseł i posłanie ułożone z ocalałych skór i wiadro wody, którą czerpał z pobliskiego potoku, na wypadek gdyby jakaś świeca z których często korzystał wieczorem, podpaliła stare i suche drewno. Wszelkie graty maga znajdowały się na podłodze pod ścianą. Ogólnie wieża była dość bezpiecznym miejscem. Wszystkie klapy były zamykane na zasuwę od wewnątrz. Wprawdzie były one dawno zardzewiałe i łatwe do staranowania, jednak takie działanie spowodowałoby hałas, który od razu zaalarmowałby mieszkańca budowli... o agresywnym koniu nie wspominając.
Cimeries doniósł nową skrzynię, a starą bezceremonialnie wyrzucił przez okno. Roztrzaskała się na ziemi na jeszcze mniejsze kawałki. Ostatnio miał dziwny sen... nawiązywał do legendy tego miasta. Potem zaczęły się dziwne mordy. Od tamtego czasu zaczął bliżej przyglądać się tej sprawie. Nie widział ciał, jednak z relacji miejscowych wynika, że mógł to być, wilkołak, człowiek lub demon. W dodatku cała sprawa zniechęciła do niego mieszkańców miasta. Oczywiście większość wiedziała, że jest nekromantą. Spora część z plotek, jednak bywali u niego tacy, którzy płacili mu, aby na chwilę ożywiał niedawno zmarłych bliskich w celu ostatniego pożegnania. Dlatego tu został tyle czasu. Pierwszy raz jego profesja pozwalała mu zarobić na życie a nawet na drobne przyjemności. Nieczęsto np. mógł się raczyć winem w innych miejscach, a uwielbiał to. Nie był alkoholikiem, nie upijał się często, jednak cenił sobie bogaty smak tego trunku. A tymczasem jego skrzynię/stół zdobiła niemal pełna jeszcze butelka różowego wina z Mettiny.
Niestety coraz mniej ludzi przychodziło do niego ze swoimi problemami od kiedy legenda dała o sobie znać. Nekromanta westchnął do swoich myśli i podszedł do okna. Miasto wyglądało spokojnie, a jednak coś wisiało w powietrzu... Jeżeli to nie minie- kontynuował rozmyślania- trzeba się będzie stąd wynieść. A nie wszędzie mag jego pokroju może sobie żyć w takim spokoju. Ludzie potrzebują go, korzystają z pomocy "złego maga", płacą mu za okazanie dobrego serca, a gdy znajdą się poza jego wzrokiem szczają ze strachu lub spluwają z pogardą. Pod tym względem ta profesja przypomina nieco wiedźminów. Tyle że zamiast zabierać dzieci, ludzie mówią, że je zjada. Zaśmiał się z własnych rozważań. A wszystko przez ludzi słabych umysłów, którzy biorą się za zakazane sztuki magii i popadają w obłęd... tak, to zdecydowanie nie jest dla każdego...

Amras Helyänwe - 2014-02-15 22:38:14

Jak powiedzieli, tak uczynili.
Nim słońce na dobre zagościło się na nieboskłonie, byli już pod wieżą tutejszego maga. Budowla nie wyglądała zachęcająco. Bruk omszał, drewno spróchniało. Wieża była jednak wysoka.
- Pukamy?
Amras przyjrzał się krytycznie wrotom. Za nimi usłyszał rżenie. Gdyby było po zmroku, pewnie przestraszyłby się, że czai się tam jakiś potwór. Za dnia jednak strach miał mniejsze oczy.
- Nie, lepiej zawołać... Kurwa, nawet nie wiemy jak on ma na imię - elf uderzył dłonią w czoło. - Zawsze za wszystko się tak zabieramy, od rzyci strony...
Jego przemyślenia przerwało jednak ciche szczęknięcie i drzwi otworzyły się. Za nimi stanął rezydent.
Amras zmrużył oczy. Spodziewał się starego, sparchaciałego starca z czyrakami w każdym wolnym od kurzajek miejscu, tymczasem przed nim stał przystojny, wysoki młodzieniec. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Wiedzący zawsze manipulują swoim wyglądem, doskonałym przykładem była Yevereth, jednak czarodziej a nekromanta to jest różnica. Nekromanta, w jego przekonaniu, o wygląd dbałby najmniej. Widocznie mają tu do czynienia z wielką osobliwością. Albo z fałszywym nekromantą.
- Czego tu szukacie? - Jego głos trudny był do zidentyfikowania. Ni przyjazny, ni agresywny. Bezbarwny. Taki, jakby ich oczekiwał.
Amras postanowił przemawiać w imieniu drużyny (Ogłada na 3 rulezz). Nie umknęło mu, że nie zaprosił ich do wnętrza wieży:
- Ciebie, magiku. Doskonale znasz zapewne sytuację w Cidaris, żal język strzępić, by po raz kolejny mówić o tym samym. Słuchaj zatem. Od ludzi z miasta doszły nas wieści, cóż, co najmniej niepokojące. Mówi się, że tu zmarłych na nowo do życia powołujesz. Za grube dukaty. Nic nam do tego, oczywiście, choć gdyby się tylko Kapituła dowiedziała... - uśmiechnął się drapieżnie. - Nic nam do tego - powtórzył. - Sami święci nie jesteśmy. Nie da się być takim na tym świecie...
- Elfie, nie pierdol - ponaglił Dearien. Amras posłał mordercze spojrzenie.
- Chcemy wiedzieć po prostu, jak ty widzisz tą sprawę. Czy masz z nią jakieś powiązania? Wzięliśmy na siebie bowiem jarzmo rozwiązania tej zagadki, i mamy szczery zamiar wywiązać się z obietnicy.
Cimeries powiódł wzrokiem po każdym, dłużej zawieszając wzrok na Yevereth. Posłał jej uśmiech.
- Posłuchajcie zatem co mam wam do powiedzenie. A powiem szczerze i wszystko co wiem, bo i tak w żaden sposób mi zaszkodzić nie możecie. Co więcej - potarł dłonie - czuję, że niebawem i tak wszyscy wyciągnięcie przysłowiowe kopyta. A pan elf to już w szczególności. I nie odbierzcie tego jako groźbę, po prostu niejedną taką odważną grupę widziałem, która mieszała się w sprawy, których rozmiarów nie byli sobie w stanie nawet wyobrazić. Ale - jak to rzekł rudy pan - bez pierdolenia. Najsampierw uraczę was legendą.
Sigion prychnął, jednak nekromanta udał, że tego nie dosłyszał. Wręcz przeciwnie zachowała się Yevereth i Dearien, którzy wytężyli słuch.
- Bez niecierpliwienia się, panie najemniku. Pominę to, co już wiecie. Uzupełnię jedynie opowieść. Opowieść o biednym bardzie i nieszczęśliwym magiku.
Prawdą jest wersja, którą zapewne uraczono was w porcie. Jednak jedynie w połowie prawdą. Legenda milczy bowiem o powodach, dla których czarodziej ten był nieszczęśliwy. Ja jednak dociekłem tego, co chciano przemilczeć.
Legenda bowiem tylko w połowie jest legendą. Prawdziwą historię oprawiono w piękne słowa i zmieniono role bohaterów. W rzeczywistości bowiem bard był czarnym charakterem. Ściągnął z premedytacją na tegoż czarodzieja straszliwą klątwę, dziś znaną nam jako likantropia. Następnie zbiegł tutaj, do Cidaris, pojął jedną  kobietę za żonę i żył w nadziei, że kara go nie dosięgnie.
Czarodziej jednak był zawziętym człowiekiem. Tropił barda tak długo, aż odkrył jego kryjówkę. Nadszedł czas zemsty, rozczłonkował jego ciało. Jednak to była tylko zemsta. By ściągnąć z siebie klątwę wilkołactwa, musiał jeszcze zabić jego żonę i wykąpać się w jej krwi. Ta jednak zbiegła i powiła dziecko. Warto zaznaczyć, że nie znała ona historii swojego męża. Jej błogosławieństwo dla syna jest prawdą. I zdaje się, że rzeczywiście potomek barda został zgładzony, patrząc, co tu się dzieje...
Nekromanta zawiesił głos.
- Wszystko to jest takie pokręcone. Według legendy, stoimy już na krawędzi. Lada dzień Cidaris winno spłynąć krwią i utonąć w morzu ognia. Z drugiej strony, ślady wskazują na wilkołaka. Pojawiał się on w legendzie... Ale nie powinien odgrywać w niej żadnej roli!

Amras
Sigion
Yevereth
Dearien
Cimeries

Szifer - 2014-02-15 23:47:53

- To nie może być wilkołak, chyba, że jakaś jego mutacja. - nekromanta spojrzał pogardliwie na najemnika.
- Doprawdy? Twa wiedza, zdaje się przewyższać moją w tym względzie... - drwił dalej.
- Spierdalaj. - nekromancie nie schodził drwiący uśmiech z twarzy - Dziewczyna miała w ręku coś srebrnego, medalik, czy inne gówno. Z drugiej strony, czy klątwy nie są odporne na działanie srebra? - czarodziejka wydała się zaskoczona wiedzą najemnika.
- To chyba prawda, ale jedyne żywe stworzenia, które mogą to potwierdzić to wiedźmini, lub sami przeklęci. Skąd to wiesz? - Sigion spojrzał w jej stronę.
- Czytałem trochę ksiąg o potworach, jak byłem mały. Ojczym je uwielbiał, a były tam różne ciekawostki. Podobno jedynym większym zbiorem wiedzy o potworach jest ten z Kaer Morhen... - tu wtrącił się elf.
- ...lub wiedza długo żyjących i obserwujących bestie elfów... - tym razem przerwała czarodziejka.
- ...lub księgi z zapisków badań czarodziejów...
- Sranie w banie. - pirat nie wytrzymał przechwałek, którym nie mógł dorównać. - Rudy Joe* ukatrupiły to kutasem, pijany w trzy dupy. - nekromanta spojrzał na niego i zaśmiał się.
- Doprawdy? - najemnik wtrącił się ponownie.
- Jebać kto wie więcej. A ty skończ, już te swoje "doprawdy", bo wkurwiasz w drzwiach. Cokolwiek to było, nie bało się srebra. I dlatego własnie tu przyszliśmy...

Dearien - 2014-02-16 17:52:11

Po uwadze najemnika Cimeris wpuścił drużynę do środka. Stali po kostki w sianie i łajnie, wsłuchani w chrapanie i rżenie konia, nie mniej zaintrygowanego sprawą niż oni sami.
- Macie ten medalik ze sobą?
- Nie mamy. - uprzedziła wszystkich Yev. - Mówiłam już, że taka błyskotka nie przyprawiłaby wilkołaka o katar. Wiedźminowi z argentum gladio niełatwo lykantropa zabić, a my mówimy o dziewczynce ze sreberkiem na szyi. - przewróciła oczami w typowy dla czarodziejek, a znienawidzony przez czarodziei sposób.
- Czytałem o bestiach i wiem co nieco. Gram czystego srebra gromadzi energię rów...
- Taaak. - przeciągnął samogłoskę nekromanta. - Nie masz czasem jakiegoś miecza do naostrzenia, czy coś? - Przygryzł wargę i wziął się pod boki. - Powiem wam, mili moi, że sprawa morderstw w mieście, klechdy i bajki o bardzie i magu, tak samo jak rzekoma nadchodząca zemsta skrzywdzonego, obchodzą mnie tyle co, nie mniej nie więcej, gówno mojego kasztanka. O, to, w które właśnie wdepnąłeś, panie uczony wojowniku.
- Ciężko zliczyć wszystkie klątwy, jakie rzuciłem, czy zdjąłem - kontynuował. - Jeszcze więcej przyzwałem duchów, nie mówiąc już o tworzeniu ożywieńców. Co wioska, to inna anomalia, inne straszydło, inna przepowiednia przekazywana ustami umierającej babuszki. W Brzynce, dajmy na to, co noc na grobie leśniczego pojawiały się gnijące, trudne do zidentyfikowania szczątki, znikające wraz ze wschodem słońca. Okazało się, że to pamiątka po jego zgwałconej i poćwiartowanej przez ojczulka córeczce. Kapituła badała zjawisko. Krótko, bo po trzech dniach nalepiono na mogiłę łatkę "anomalia pokoniunkcyjna" i dano sobie z tym spokój. Pokój numer trzy w zajeździe pod Strachowym Źródłem każdej pełni wypełniał się krwią i jękami torturowanego tam podczas wojny Wiewióra. To akurat żadna anomalia, zwykła klątwa miejsca. W podwyzimskim Chorodlu woda ze studni zaczęła wywoływać u mężczyzn bolesną erekcję i straszne gazy, po tym jak siostra rozbiła siostrze głowę o cembrowinę. Taka jest, psia jej mać, natura magii i magicznych stworzeń. Trochę pobuszuje, pozabija, aż w końcu do miasta zawita wiedźmin i sprawę rozwiąże, albo rozłoży ręce, zmuszając tym samym króla Ethaina do wystawienia po zmroku zbrojnej straży w każdym zakątku miasta. Prędzej, czy później, ale wszystko wróci ostatecznie na stare tory. A jeśli nawet wkroczycie i uda się wam cudem jakimś problem zlikwidować, to rajcy miejscy zrobią ludziom taką sieczkę z mózgu, że was wrobią w te wszystkie zbrodnie. Zamiast złotego dukata będzie sztych pod żebra, żeby tylko nie dopuścić do narodzin ludowych bohaterów.
- Miejscowi wiedzą, czym się trudnisz? - Zapytał, niby od niechcenia, elf.
- Korzystają z usług nawet. To żadna tajemnica.
- Obstawiajmy więc, jak długo zajmie im skojarzenie niedawnego przybycia Twojej osoby do miasta z falą niewyjaśnionych i ohydnych morderstw?
- Do czego zmierzasz?
- Dobrze wiesz, do czego zmierzam. - Elf pożałował, że nie ma kłów do pokazania. - Jeśli piekarza i jego rodziny nikt nie lubił, masz jeszcze czas. Ale jak zginie uśmiechnięty handlarzyk guzików, pracownicy stoczni, właściciel manufaktury ciżem czy pracownice luksusowego, portowego burdelu, motłoch sam wymierzy sprawiedliwość. W sprawiedliwość najpierw wymierza się tym, którzy nie są w stanie walczyć o własną. Bo, na przykład, zajmują się wyklętą przez pospólstwo profesją. Na pierwszy ogień pójdzie kapłanka aborcjonistka. Potem nekromanta.
Cimeris chrząknął. Pociągnął nosem.
- Wiecie o sprawie coś więcej ponad to, co już mówiliście?

Radosny Rabarbar - 2014-02-17 18:34:06

- A co tu więcej opowiadać? Zarżnięci ludzie, zarżnięte zwierzaki, srebrna ozdóbka, którą przy ogromie szczęścia i niebywałej celności nawet zęba by wilkołakowi nie wybiła.Tam magii szczególnie czuć nie było, gdzie ludzi rozćwiartowano, a przy zwierzętach nie wiem - rzuciła mordercze spojrzenie drużynie - bo mnie tam nie było.
- Las tam niedaleko jest - zaczął najemnik - i ślady w jego stronę, niedźwiedzia jakby...
- Albo wilka jakiego... - wtrącił pirat.
- I nilfgaardzki czarownik - przerwała im Yevereth - w chacie piekarza...jak mu było? Althenos? Altherus?
- Althenor Altheris aps Calthaniel? - podpowiedział nekromanta.
- Może - czarodziejka machnęła ręką. - Wszystkie nilfgaardzkie nazwiska brzmią tak samo. W każdym razie, panie nekromanto, może jakiś dziwny sen ostatnio pana spotkał? Ołtarz, krew i lutnia lub coś podobnego? Oczywiście, że tak - stwierdziła widząc jego wzrok. - No więc wszyscy ponoć od magii mieli taką. Ja może gówno wiem i gówno w życiu widziałam, ale ta sprawa...niesympatycznie wygląda dla nas wszystkich.
Czarodziejka podeszła do kasztanka i zaczęła karmić go suchym chlebem wyjętym z kieszeni. Koń przyjaźnie zastrzygł uszami.
- A własnie, w kwestii gówna. Może jakby kto kopytnemu od czasu do czasu posprzątał i stajennym z miasta zapłacił, co by zwierzaka na łąki z innymi końmi puścili, to może i mniej by się na właściciela boczył? - rzuciła z rozbrajającym uśmiechem.
Nekromanta prychnął.
- Więc? - zapytał elf.

c4wjajach - 2014-02-17 20:00:27

- Wstrzymajmy się jeszcze chwilę panie elfie. Co nagle to po diable.- odparł Cimeries. - A jeżeli chodzi o konia, to wezmę to pod uwagę- uśmiechnął się do czarodziejki.- Tymczasem zapraszam do czystszej części wieży.
Nekromanta poprowadził grupę po schodach w górę. Przeszli poziom służący za magazyn, potem weszli po kolejnych schodach...
- Tu lepiej iść gęsiego, po tej belce... za inne nie ręczę, podłoga trochę już się postarzała, może runąć i nas wszystkich zabić.- powiedział z takim wyrazem twarzy jakby opowiadał jakąś miłą historyjkę. Widząc, że nieznajomi przyjęli to do wiadomości, poprowadził ich dalej na trzecie piętro. Tam było dużo czyściej. Nawet było na czym usiąść (stare skrzynie).
- Byłbym zapomniał- rzekł gdy już wszyscy weszli- jestem Cimeries. Swoją drogą, szkoda, że nie zarżnęliście tego Althenora... trochę robił afer o żywe trupy ale go pogoniły.- zaśmiał się- Ale do rzeczy. Wyglądacie na doświadczonych w boju, macie czarodziejkę w grupie, więc macie jako takie szanse przeżyć. Po pierwsze: Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o wierzeniach ludności Cidaris lub o tej legendzie, radzę odwiedzić miejscową bibliotekę... choć pewnie już to zrobiliście biorąc pod uwagę, że jest z wami ktoś uczony...- spojrzał na lekko zmieszaną Yevereth- Nie? A więc polecam zacząć od tego... Po drugie:- kontynuował- jak słusznie zauważył wcześniej pan elf, istnieje możliwość, że moją wieżę odwiedzą w końcu chłopi z pochodniami i widłami. Rozważałem nawet opuszczenie tego miejsca. Mógłbym wam pomóc do czasu znalezienia nowego lokum. Mało się znamy ale moje umiejętności mogą być niezbędne w poprowadzeniu śledztwa w sposób najbardziej skuteczny- przesłuchanie ofiar. Jeżeli są w dobrym stanie, mógłbym przywrócić je na pewien czas do życia, tak żeby były w stanie rozmawiać... a nawet jeśli nie, są przecież inne sposoby, jak na przykład sąda umysłu. Oby tylko nie byli pochowani... wtedy konieczna byłaby swego rodzaju profanacja... Natomiast ja miałbym możliwość podróży w grupie, a tak zawsze raźniej i mniej osób się wpieprza po drodze. Korzyści więc odniosłyby obie strony, chyba że wierzycie w mity, że jestem dzieckiem szatana i pożeram ludzi- zażartował.- A tymczasem mogę was ugościć. Zawsze taniej niż w karczmie, aczkolwiek dalej od jadła i alkoholi, a więc jak kto woli. Ukraść i tak nie macie czego.- zaśmiał się. Zbyt często miał do czynienia z trupami, żeby ten temat wprawiał go w posępny nastrój, jak niektórych.
- A więc?

Amras Helyänwe - 2014-02-17 22:24:49

- Za gościnę dziękujemy, może i skorzystamy. Zobaczymy, czy będziemy jeszcze w stanie - rzekł Amras, mając na myśli ich wieczorne śledztwo. - Ale rzeknij nam jeno nieco więcej o tej bibliotece.
- Tu, w Cidaris, ludzie lubują się w legendach i podaniach. Marynarze przez wieki nazwozili na pęczki ich, więc miejscowi je z braku laku zaadoptowali do swoich warunków i opowiadali gawiedzi. Mocno się zakorzeniły w tutejszej kulturze. Większość została spisana, wydana i ładnie oprawiona. Są w bibliotece. Czuję w swoich kościach i moich pomagierów, że tam znajdziemy wskazówkę... - zaśmiał się ze swojego żartu. Przypomniał mu się bowiem ostatni jego twór -zwłoki były w tak fatalnym stanie, że w zasadzie do życia powołał sam szkielet.
- No to ruszajmy.

* *  *


Amras wziął głęboki wdech. Lubił zapach starych książek. Przypomniało mu się, że w sakwie ma rylec i tabliczki. Zakwitała myśl, że może warto spisać przygody drużyny. Być może kiedyś również by tu trafiły, między historię o syrenach, a latającym okręcie.
Biblioteka sprawiała wrażenie przytulnej. Nie była ogromna, nie mogła się równać tym w Oxenfurcie, Novigradzie czy choćby Redanii, lecz i tak miała swój urok. I całkiem pokaźny zbiór woluminów.
- Szukajcie legendy o bardzie i czegoś o lykantropach . I wszystkiego, co wyda wam się przydatne - rzuciła suche polecenie Yevereth. Każdy ruszył między regały.
- Mam coś! ...nie, jednak nie - krzyknął ktoś. Amras nie rozpoznał kto.
Kilkanaście następnych minut upłynęło w ciszy, za wyjątkiem podobnych okrzyków i chrapania bibliotekarza (który, co dziwne, był krasnoludem).
- Chodźcie tu! - Cimeries wyraźnie natknął się na coś istotnego.
Nekromanta siedział wygodnie na zakurzonej podłodze. Na kolanach miał rozłożoną wielką księgę, opatrzoną miniaturami.
- Słuchajcie:

Likantrop, zwany także Teriantropem - człowiek, który pod wpływem (najczęściej) klątwy zmienia się w czasie pełni księżyca w zwierzę. Może przybrać dwie lub trzy postaci: jako człowiek, jako zwierzę, lub jako pół-człowiek pół-zwierzę. Srebro jest dla niego zabójcze, o ile ugodzi go prosto w serce. Nie warto szukać ratunku w srebrnych amuletach i inszych inszościach - mogą one co najwyżej oparzyć likantropa, rozjuszając go.
Przemienia się tylko w czasie pełni. Okres to najstraszniejszy - rządne są krwi, zaspokojenia popędu i niegasnącego głodu.
Rozprawmy teraz o nadnaturalnych cechach likantropów. Wiedzieć trzeba bowiem, że istoty te prawktycznei się nie męczą, potrafią wspinać się z zawrotną prędkością. Skacząc z dużych wysokości, nie czynią sobie krzywdy. Najsamprzód trzeba jednak powiedzieć o ich doskonałym węchu i słuchu, także w ludzkiej postaci. W niej też [ludzkiej postaci - dop. autor] są niezwykle atrakcyjne, przyciągają wiele kobiet swoim zwierzęcym magnetyzmem.
Znane nam są cztery typy lykantropów: szczurołak, kotołak, wilkołak i niedźwiedziołak.

W tym momencie Sigion wzdrygnął się i podszedł do jednego z regałów. Wyjął pożółkły pergamin i zaczął czytać:

-Kotołak - lykantrop. Potrafi przemienić się w potwora, przypominającego ogromnego kota.
W czasie pełni przybierają postać hybryd kota i człowieka. Oddanych przyjaciół znajdują wśród kotów, nienawidzą się z wilkołakami i szczurołakami.
Znany przypadek Brytona de Creigiau, na którego została rzucona klątwa i zmienił się on w kotołaka. Przypomina wielkiego człekokształtnego tygrysa z wieloma bliznami i ranami (zdobył je podczas walki ze skolopendromorfem), który posiada kontrolę nad dzikimi kotami.
- Niedźwiedziołak - lykantrop, człowiek mogący przybrać postać hybrydy człowieka z niedźwiedziem, bądź istotę samego niedźwiedzia. odmiana likantropa, występująca w północnych tundrach. Prawie uważany za legendę. Jedna z legend utrzymuje, że smarowanie korzeniami canis na okolicznych drzewach wokół swojego domu odstrasza Niedźwiedziołaki.

Odwrócił pergamin na drugą stronę.

- Wilkołak - lykantrop, może przybierać dwie lub trzy postacie. Srebro jest dla niego zabójcze (tak jak dla każdego lykantropa). Jednym ze sposobów zabicia wilkołaka jest trafienie srebrem w jego serce.
Bardzo dobrze czują się w towarzystwie prawdziwych wilków, a nienawidzą się z kotołakami.
Znane nam są trzy sposoby odczarowania wilkołaka: koszula z blekotu, eliksir z łzy dziewicy lub wilkołak musi sam chcieć przestać nim być, jednak zmiana ta musi być umotywowana prawdziwą miłością.
Jak już się rzekło, wrażliwe na srebro. Czasem też na ogień oraz jemiołę. Inną rośliną ułatwiającą rozpoznanie i zabicie wilkołaka jest tojad.

Bohaterowie spojrzeli po sobie. Głos zabrał elf.
- No, to trochę nam się rozjaśniło. Podsumujmy może. To, że córka piekarza miała srebrny wisiorek wcale nie dyskwalifikuje wilkołaka. Co więcej, prócz wilkołaka, doszły nam dwie nowe możliwości - niedźwiedziołak i kotołak. I jeśli to miałby być kotołak na wzór tygrysa... Obyśmy trafili na wilkołaka. Co zresztą jest najbardziej prawdopodobne, bo w legendzie o bardzie występuje wilkołak właśnie. Ale nie możemy ograniczać się tylko do tego, w końcu... Większość z nas nie wierzy przecież w legendy - posłał spojrzenie Cimeriesowi. - Rozpatrzmy więc inną możliwość. Może wszystko to układa się po prostu tak nierealnie, a w rzeczywistości morduje dzika wataha? Jednak nie, ciała ofiar na to nie wskazują. Za wilkołakiem przemawia jeszcze fakt, że podczas rzezi u piekarza, była pełnia. Proponuję zatem założyć tą możliwość.
Spojrzał po twarzach towarzyszy. Spotkał się z lekką aprobatą.
Jako, że nikt więcej nie miał nic do dodania, ruszyli do wyjścia. Na zewnątrz okazało się, że w bibliotece spędzili więcej czasu niż im się zdawało i zdążył zapaść już zmierzch. Biblioteka Cidaris znajdowała się za murami nowego miasta, niemal przy samym lesie. Towarzyszył im w związku z tym lekki dreszcz.
Dearien rozmawiał z Sigionem o węzłach, Cimeries szedł na przedzie, próbował towarzyszyć Yevereth. Amras trzymał się z tyłu. Nagle coś dostrzegł swoimi bystrymi oczami.
- Gar'ean! - Zakrzyknął, momentalnie nakładając strzałę na cięciwę. Drużyna była już wyćwiczona w takich sytuacjach, więc każdy momentalnie przyjął odpowiednią pozycję. Prócz nekromanty, który miotał wzrokiem we wszystkich kierunkach.
- Co widziałeś? - szepnął Sigion.
- Tam, w lesie... Coś czarnego biegło. Szybko.
Amras zmrużył oko i strzelił w nadziei, że może strzała dogoni dziwną postać. Żadnego jęku jednak nie usłyszał.
- Tu są ślady. Jakieś szmaty... Skrwawione - poinformował Dearien wprawnym okiem tropiciela. - Prowadzą... w las.
- Idziemy - zakomenderowała Yev.
Amras był pewny, że złym pomysłem jest prowadzenie nekromanty z nimi w las, w tak niebezpieczną sytuację. Nie przemawiało do niego, że obcuje na co dzień ze śmiercią - wiedział po prostu, że nie utrzyma nerwów na wodzy i ich zdradzi.
Tak się jednak nie stało.
Posuwali się powoli do przodu, asekuracyjnie. Sigion czuł, że to był bardzo głupi pomysł. Nie byli odpowiednio uzbrojeni, nie mieli ustalonej taktyki. On sam miał przy sobie jedynie srebrny sztylet - Vanessa została w karczmie.
Im dalej posuwali się w przód, tym głośniejsze stawały się niepokojące dźwięki. Jak się okazało, krzyk zmieszany z płaczem.
Weszli bowiem na polanę. Na jej środku ustawiony był kamienny ołtarz, czerwony od krwi. Dokładnie taki, jaki w wizji widzieli wszyscy czarujący w Cidaris. A do niego przywiązana była naga, piękna elfka.
Pozostali w ukryciu, gorączkowo obserwując otoczenie. Wyglądało jednak na to, że nikogo nie było w pobliżu.
Sigion jednocześnie z Dearienem poczuli się prawdziwymi bohaterami, i w jednej chwili wyskoczyli z krzaków z nożami w ręku na pomoc uwięzionej. Dopadli do niej, rozcięli więzy. Nie pozwolili nieznajomej nawet rozetrzeć nadgarstków, tylko popędzili ją w zarośla. Odtąd jednak szczęście przestało im sprzyjać - usłyszeli okrzyk.
Bez chwili namysłu, popędzili na powrót do miasta. Biegli tak szybko, że niemal wypluwali płuca. Co ciekawe,  tempo ucieczki nadawał na czele pirat.
Bezpiecznie poczuli się dopiero w wieży nekromanty.
- Co... Co to kurwa było?! - W powietrzu zawisło pytanie. Wzrok skierowali na siedzącą w kącie, okrytą płaszczem elfkę.

Pers - 2014-02-18 12:05:37

Gdyby ktoś zapytał Elaine, co ma zamiar robić pod koniec dnia, z pewnością nie odpowiedziałaby mu, że „leżeć przywiązana do jakiegoś kamiennego ołtarza w samym środku lasu, wietrząc sobie zarówno intymne jak i te całkiem publiczne miejsca”. Już prędzej zgłosiłaby się jako ochotnik na towarzyszkę wieczoru dla chłopca stajennego, a i to jej zbytnio nie pasowało, bo na oko miał on jakieś czternaście lat i tyle pryszczy na twarzy, że mógłby obdarować nimi wszystkie okoliczne dzieciaki - i jeszcze by mu trochę zostało! Jej plany na ten dzień przedstawiały się następująco: dojechać do Cidaris, sprzedać klacz, kupić strzały, znaleźć w miarę niezawszony materac do spania i kilkudniową fuchę – albo załapać się do najbliższej trupy teatralnej i wraz z nią zniknąć gdzieś w świecie. A potem może przejdzie się po mieście, zobaczy, co tu mają ciekawego i kupi za pół darmo coś, co w drodze będzie mogła łatwo sprzedać po cztery razy wyższej cenie… Całe szczęście, zarabianie przychodziło jej równie łatwo, co wydawanie.
Wymanewrowawszy pomiędzy straganami i witrynami, Elaine nagle znalazła się na utwardzanej, ale już nie brukowanej drodze, wiodącej prosto do lasu oddalonego od miasta może o kilkaset metrów. To było piękne uczucie, za plecami mieć pełne brudnych, okropnych ludzi miasto, a przed sobą niemal w ogóle przez nich nie skażoną przyrodę. Przez chwilę stała tam, obserwując kołujące nad drzewami ptaki, powoli zasypiające za kołderką zieleni słońce i żółtawy piach zapraszającej do wędrówki ścieżki.
Iść czy nie iść?
Była w mieście ledwie od dziesięciu godzin i niby powoli zaczynała się przyzwyczajać do jego smrodu, hałasu i duchoty, ale tak naprawdę już miała go dosyć. Chciała zagłębić się wśród drzew, poczuć wokół siebie cichy szmer leśnego życia… Więc poszła.
I naprawdę, wiele by można mówić o tym, jaka to ona nieostrożna, skoro dała się tak prosto złapać w pułapkę – i taka prawda. Cóż jednak mogła poradzić na ten wabiący zapach róży z Shaerrawedd, przyzywający ją do siebie z niespotykaną siłą, niczym widmo tego, za czym tęskniła najbardziej? Och, tak, zapewne zaczęłaby się zastanawiać, skąd miałby się w Cidaris wziąć ten kwiat. Może po minucie, może po dziesięciu, albo po roku. Gdyby ktoś dał jej taką szansę, nie zmarnowałaby jej. Ale następnym, co poczuła, był ból gdzieś z tyłu głowy – a potem zapadła ciemność.

Wbrew wszystkiemu, co mógłby sobie życzyć bard, któremu strzeliłoby kiedyś do głowy opisać tą historię, nie obudził jej skowyt żadnego zwierza, tym bardziej nie obudziły jej ciche kroki wybawców. Pełnię świadomości odzyskała dzięki rzeczy tak prozaicznej, tak zdawałoby się nieważnej jak …ugryzienie komara. Dziadyga miał tak skrzywiony aparat ssąco-kłujący – czy jak to się tam nazywało – że jeszcze chwila, a pomyślałaby, że pastwi się nad nią ludzki medyk, spuszczający krew dla zbicia gorączki. Stety – a może niestety – kiedy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą jedynie prześwit jaśniejącego nieba i oczy jakiegoś wyjątkowo paskudnego ptaszyska. Szarpnęła dłonią, próbując dosięgnąć wstrętnego owada, i aż pisnęła z bólu, gdy gruby, pleciony sznur otarł delikatną skórę na jej nadgarstku. Chwilę później spróbowała tego samego z resztą kończyn, lecz tym razem skończyło się to głośnym jękiem.
Zdążyła się już zorientować, że jest kompletnie naga – doprawdy, nie było to takie trudne. Dość stwierdzić, że powoli przestawała czuć swój tyłek, a mięśnie nóg aż bolały z wywołanego chłodem napięcia. No i to niekoniecznie przyjemne uczucie, gdy chłodny wiatr omiatał jej nagie piersi…
Uniosła delikatnie głowę do góry, chcąc rozejrzeć się po miejscu, w którym się znalazła, ale nie przyniosło to większego efektu. Było ciemno jak – za przeproszeniem – w rzyci krasnoluda. Jej głowa opadła bezsilnie na twardą płytę, na której leżała, i chwilę później Elaine odpłynęła w krainę niespokojnych snów, pełnych krwi, zieleni i tych przerażających, ptasich oczu.
Kiedy znów spojrzała w niebo, Słońce chyliło się już ku horyzontowi. Wniosek? Jakiś psychol trzymał ją cały dzień nagą na kamiennej płycie po środku głuchego lasu. Z dala od miasta i ludzkich uszu. Z dala od jej ukochanych noży do rzucania i nowego łuku. Z dala od szans na uwolnienie.
Wargi wyschły jej na wiór a język przykleił się do podniebienia. Chciała przełknąć ślinę, ale jej nie miała. Była głodna, musiała się czegoś napić i jednocześnie pilnie potrzebowała do wychodka. W końcu wrzasnęła z bezsilnej złości, może w nadziei, że kogoś to przyciągnie. Ale nikt poza komarami się nie pojawił.
Dwie kolejne próby również nie przyniosły żadnego skutku, a gdy podjęła czwartą, rozpłakała się „na sucho”. Może gdyby miała koło siebie swojego oprawcę i mogła z niego kpić, byłaby silniejsza, wytrwałaby dłużej. Karmiłaby się jego złością i przegadywała go, dopóki by jej nie zakneblował. Spróbowałaby znaleźć jego słaby punkt, uczepiłaby się myśli, że może taki istnieje. Teraz jednak… Dość rzec, że jedynym możliwym do wykonania przez nią zajęciem było służyć jako szwedzki stół dla wszelkiego robactwa.
Po niedługiej chwili częstotliwość ukąszeń i ugryzień wzrosła do takiego poziomu, że Elaine nie była dłużej w stanie rozpoznać, co ją boli i dlaczego. Zaczęła się rzucać, oczywiście obcierając sobie nadgarstki i skórę na kostkach, i drzeć w niebogłosy, wreszcie wyduszając z siebie kilka łez i głośny płacz. Zdarzało jej się być w – jak by się wydawało – o wiele gorszych sytuacjach, a jednak dopiero takie tortury zdawały się ją dotykać – a może po prostu dotykały ją najmocniej? Zwłaszcza ten idący po jej ramieniu pająk rozmiarów pięści…
Kiedy ktoś rozciął jej więzy i jednym ruchem zebrał ją z kamiennej płyty, w pierwszej chwili pomyślała, że to wrócił Walnij-W-Głowę-I-Zostaw, ale nie pasował jej zapach. Dopiero, kiedy to sobie uświadomiła, przestała gryźć i kopać, i zamarła w kolejnym już letargu, biernie poddając się wszystkiemu, co z nią robili samozwańczy ratownicy – czyli głównie dotransportowaniu do miasta i ubraniu w cudzy płaszcz.
Usiadła tam, gdzie ją posadzili, wypiła to, co jej dali i jeszcze przez kilka chwil czuła, jakby wciąż chodziły po niej te wszystkie leśne robactwa. Nieprzyjemne wspomnienie sprawiło, że zatrzęsła się niekontrolowanie, a gdy przeszły jej nerwowe drgawki, skupiła się na siedzących wokół niej osobach.
Dziwna zgraja, pomyślała, wodząc wzrokiem po ich twarzach. Wszyscy mieli długie włosy i wyglądali co najmniej na zmęczonych. Na tym jednak podobieństwa się kończyły, a zaczynały różnice. Była wśród nich kobieta, która z niewiadomych przyczyn wydała jej się czarodziejką, niebywale wysoki ludzki mężczyzna, w którym było coś zdecydowanie dziwnego, jeden jej wzrostu, jeszcze jeden znacznie od niej niższy, a każdy z nich prezentujący się kompletnie inaczej, i – och, czyżby to był elf? Znalazłszy w tej grupie pobratymca od razu poczuła się nieco bezpieczniej. Oczywiście, na tyle, na ile można się czuć, będąc niemal nagim i kompletnie bezbronnym, gdy każda istota w twoim pobliżu ma ze sobą przynajmniej jeden nóż… Znów zatęskniła do swojej broni, bezpiecznie zdeponowanej u nieco tylko zastraszonego karczmarza.
Zamyślona, dopiero po kilku chwilach przyswoiła sobie zadane pytanie i wyprostowała się, zastanawiając się nad odpowiedzią. Odgarnęła z twarzy czerwone kosmyki, przerzucając długie włosy przez  ramię, i wstała, by dodać sobie animuszu. Odchrząknęła, ale jej głos i tak przypominał skrzeczenie.
- Pozwalam sobie tego nie wiedzieć. Podejrzewam jednak, że skoro mnie związało, to było to coś rozumnego. – Po czym uśmiechnęła się najładniej jak umiała i wzruszyła ramionami, jakby sprawa już jej nie ruszała. Ale to nie była prawda. Coś ją złapało i to coś musiało dostać nauczkę.


*znając życie: nudne jak cholera i pięć razy za długie. przepraszam. ;D

Szifer - 2014-02-18 15:31:56

- To żeś mi kurwa życie ułatwiła... - najemnikowi nie podobało się kilka rzeczy. Brak swojej broni w lesie i ucieczka. Żaden szanujący się najemnik nie wychodzi bez broni. Czyste względy bezpieczeństwa. Skoro Ty zabijasz ludzi, to i oni mogą chcieć Cię zabić. Za to, albo za inne rzeczy. Z resztą nawet jeśli masz przy sobie nóż, to już możesz walczyć, jednak widząc zapierdalającego pirata, a za nim resztę kompanii nie mógł nic zrobić. Chyba lepiej żyć, niż dać się zabić. Była też jedna rzecz, która mu się podobała. Cycki elfki. Niby był młody, i kobiet wielu nie miał, jednak piersi elfki stanowiły ten rzadki okaz, który można było nazwać jednym z cudów świata. Jak zauważył w podróżach, a lubił obserwować, elfki zazwyczaj miały niewielkie piersi. Jak to ktoś kiedyś powiedział "cycki jak rodzynki, u małej dziewczynki", jednak zdarzał się też takie z większymi. Ta należała do nich. Jej piersi nie były przesadnie wielkie, były średnie. Sigion wiedział, że jego dłoń idealnie by do nich pasowała. Średniej wielkości, jędrne piersi przyciągnęły jego wzrok jeszcze na ołtarzu. Jeśli tak można było nazwać to coś kamiennego. Później, w sumie nie było okazji, bo Amras bronił jej przed spojrzeniami i okrył płaszczem. Najemnik zdążył jednak jeszcze spojrzeć na brodawki. Coś cudownego, nie za duże, nie za małe, delikatnie wypukłe i, mógł się założyć, że stwardniałe od zimna. Chętnie by ją brał, gdyż elfki przecież ogólnie słyną z urody, jednak Amras dbał o nią jak o swoją własność. W zasadzie, Sigion dbał podobnie o tych, wśród których się wychował, krasnoludów. Specjalnie mu się nie dziwił, więc powstrzymał popęd. Z resztą, nie wiadomo, czy ledwo co nie uszli z życiem. Przed chwilą mogli zginąć.
- Wiele mi twój opis nie mówi, ale dobrze... Ugadaliśmy, że to to, może być czułe na srebro. Potrzebna mi tylko informacja jak się uzbroić. Od dziś nosze ze sobą Vanessę, nie chcę powtórki z rozrywki. Ucieczka to prawie hańba! Tfu! - Sigion splunął siarczyście na podłogę - Poza tym, jak to się stało, że nikt z nas nie miał broni?! - Yevereth spojrzała na niego morderczym wzrokiem. Sigion obniżył ton - No dobra, Yev mogłaby się bronić, ale nie nas wszystkich. Nie możemy pozwolić sobie na takie niedopatrzenia! - Tu wtrącił się nekromanta.
- Przepraszam, panie znawco broni i uzbrojenia, ale czy pan sam czasem też nie miał broni?? - wytknął mu to szyderczo. - Sigion pokazał kły w uśmiechu.
- Nigdy nie jestem bezbronny - po czym zgiął rękę w ten sposób, że zza łokcia wystawało mu ostrze jednego z noży. Zgiął kolano, pokazując drugi nóż. Przy pasie miał dwie rzutki i krasnoludzki nóż.
- I co byś zrobił z wilkołakiem?? Rzuciłbyś w niego nożem?? - nekromanta trochę zbity z tropu nadal próbował kpić.
- Te dwa akurat były na ciebie, kutasie. - uśmiechnął się do niego - Tak w razie czego. - nekromanta trochę zbladł. Elfka przypatrywała im się i słuchała wymiany zdań. Sigion znowu przypomniał sobie o jej piersiach i już chciał ponownie spojrzeć w ich stronę, jednak poczuł na sobie wzrok elfa.
- Innym razem... - mruknął do siebie
- Coś mówiłeś? - zapytała czarodziejka. W sumie tez nie była taka zła.
- Nic, nic... - odparł lekko speszony.

c4wjajach - 2014-02-18 16:37:54

Nekromanta roześmiał się cicho widząc jak najemnik próbuje wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Elf i Yevereth patrzyli na niego jakby pilnowali, żeby zaraz nie rzucił się z penisem na elfkę pod ścianą. Mimo, że pomoże mu to zmienić temat, postanowił się odgryźć:
- Najemniku... a czy pokazywanie osobie obcej i być może nastawionej wrogo, swoich noży oraz gdzie są ukryte i ile ich się posiada jest mądre? Ostatnio przecież próbowałeś nie raz błyszczeć inteligencją... Jestem ponad to przekonany, że mimo iż obaj mamy trochę sporne charaktery nie potrzeba nam bezsensownych kłótni a tym bardziej grożenia nożami. Też mam się czym pochwalić jednak nie lubię, gdy wszyscy wokół wiedzą o mnie wszystko- tu uśmiechnął się drwiąco, jednak gdy przypomniał sobie, że próbuje skończyć dyskusję dodał- Ponadto zaoferowałem wam gościnę, choć was praktycznie nie znam, postanowiłem wam również pomóc, choć mogłem was wszystkich olać, gdyż o ile pamiętam, to nie ja przyszedłem pod wasz dom, więc mógłbyś jak cywilizowany człowiek wysilić się na odrobinę pierdolonego szacunku!
Ostatnie słowa wypowiedział już z wyraźnie podniesionym głosem. Najemnik spojrzał na niego krzywo jednak nie odpowiedział. Zaraz jednak Cimeries się opanował i podszedł do okna. Spojrzał na las.
- Jedno mogę wam powiedzieć...- rzekł głośno, a kilka par oczu odwróciło się w jego stronę. Kilka, gdyż najemnik wykorzystał brak uwagi innych do popatrzenia sobie na dwa okrągłe skarby wyniesione z lasu...- To NIE demon. Całkowitej pewności może i nie mam ale gdyby to był demon, szanse na wydostanie się z lasu żywymi, biorąc pod uwagę marne uzbrojenie, wynosiłyby najwyżej jedna na dziesięć. Ponad to wyczuwalne byłyby jakieś anomalia magiczne czy jak to wy fachowo nazywacie.- rzekł patrząc na czarodziejkę- Tymczasem miejsce wyglądało na całkiem normalne... no może nie licząc ołtarza i szanownej pani elfki.- w tej wypowiedzi, choć mogłoby się wydawać, nie było ani trochę drwin.- A właśnie, może wina? Wyglądasz na trochę roztrzęsioną...
Elfka z lekko nieufnym wyrazem twarzy przyjęła od niego wino dobrego gatunku stojące dotychczas na dużej skrzyni. Upiła kilka łyków i oddała.
- Poczęstowałbym resztę, ale właścicielem winiarni niestety nie jestem.- zwrócił się przepraszająco do kompanów.
- Jestem Cimeries.- Po chwili ciszy zwrócił się do elfki- Przebywasz w mojej wieży w pobliżu Cidaris. Z tego okna widać miasto, możesz ocenić odległość, jeśli chcesz. Jesteś tu bezpieczna, nawet jeśli to coś nas goniło jest odgrodzone solidnymi wrotami i dwoma klapami zamkniętymi od wewnątrz na zasuwy...
- Nie boję się- odparła.
- Nie wątpię.- Uśmiechnął się. Niektórzy mówili, że gdy się uśmiecha wygląda dziwnie... jadowicie. W każdym razie miał nadzieję, że to tylko bajanie nieprzychylnie nastawionych do jego profesji...- Jesteś pewna, że to wszystko, co mogłabyś nam powiedzieć? Może jakieś charakterystyczne odgłosy tego czegoś, zapach... Osobiście nie sądzę, żeby to był człowiek.
Uwaga drużyny znowu skupiła się na okrytej płaszczem kobiecie.

Dearien - 2014-02-18 18:21:43

Dobry ratownik, do żywy ratownik. To samo się tyczy profesji najemnika, czy żeglarza. - pomyślał Dearien, łowiąc pogardliwe spojrzenie Sigiona. Nie musiał go znosić długo, wzrok osiłka skupiał się wyraźnie na czym innym. Pirat kilkakrotnie odwrócił się w biegu, próbując zorientować się, przed czym właściwie uciekają, ale ponad głowami towarzyszy widział jedynie przemykający od krzaka do wykrotu cień, sunącą od drzewa do drzewa smugę. Która zresztą odczepiła się od nich dość szybko. Był pewny, że ostatnią prostą do wieży mogli przespacerować, byli bezpieczni.
Po wymianie kilku mniej, lub bardziej uprzejmych zdań między Cimeriesem, Sigionem, a elfką, komnatę wiekowej wieży zaległa cisza. Wszyscy spojrzeli po nowej kobiecie, można było bezkarnie gapić się tam, gdzie gapienie się w zwykłej sytuacji groziło czerwonym policzkiem. Można było, ale z humanitarnych względów męska część kompanii zachowywała jednak pozory przyzwoitości.
- No dobra... - zareagował na milczenie elfki pirat. - Przygodny seks przygodnym seksem, ale wypada wiedzieć coś na temat gaszka. Tacy zwyrole lubią słuchać, jak kobieta krzyczy, kiedy zadzierają kieckę. Czy z fałd zadartej kiecki udało ci się zobaczyć jakiś element jego fizjonomii? Za wyjątkiem tego, który poczułaś, hehe. - zarechotał nieco zbyt obleśnie pirat, za co strzelili w niego błyskawicami oczu, jak na sygnał, Amras i Yevereth.
- Zdziwi cię pewnie stwierdzenie, że sam wiesz więcej o moim kochanku. Niedoszłym, pragnę zaznaczyć. Wyjątkowy z niego romantyk, zanim zabrał się do rzeczy, ogłuszył, a potem cały dzień kazał mi podziwiać las z kamiennego siedziska. - Uniosła kącik ust. - Nie widziałam go ni razu. A tobie, zdaje się, udało się kilka razy spojrzeć w jego stronę. W tego stronę. Czegokolwiek. - wydęła wargi.
- Tak, złowiłbym pewnie więcej szczegółów, gdybym nie zapierdalał tak szybko. - uciął wątek pirat, widząc, że Sigion szykuje się do ofensywy. Uśmiechnął się, rad, że wytrącił najemnikowi oręż z rąk.
- Tak, czy inaczej, nadal gówno wiemy. Nie wiemy nawet tego, czy możemy łączyć sprawę leśnego erotomana z zabójstwami w mieście. Ale to jedyny trop, jaki mamy. - Elf wziął się pod boki.
- Nie myślałem o tym nigdy wcześniej, - zaczął Sigion - ale wydaje mi się, ze gdybym ja był wilkołakiem i złowiłbym taki skarb, to nie dałbym mu gnuśnieć cały dzień na polance... No, wiecie o co chodzi.
- Wiemy. - Yevereth przygryzła język. - Ale to wcale nie oznacza, że sprawcą nie jest wilkołak. Może być lykantropem, który chce zdjąć z siebie klątwę jednym z najtrudniejszych sposobów... - zrobiła efektywną pauzę. - Ktoś Cię kocha? Jakiś mężczyzna? Nie mam na myśli cichych adoratorów twoich atutów, tu musi chodzić o prawdziwą więź. - zapytała otwarcie elfkę. - Masz kochasia wilkołasia? 
- Nie... a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
- Musiałabyś wiedzieć. Mówię, tu nie chodzi o wzdychających zza płotu chłopów. - czarodziejka zrobiła kilka kroków w kierunku okna. - Ale dziwne zachowanie twojego niedoszłego może być tropem. Fetysze to interesujący dział. Nawet gnomy mają swoje ulubione pozycje i zachowania... - spojrzała po drużynie. - Na podstawie charakteru jego gry wstępnej mogę ustalić, z jakim to zwyrolem mamy do czynienia. - uśmiechnęła się. Mimo starań, nieśmiało.

Amras Helyänwe - 2014-02-19 16:03:01

Amras patrzył na uratowaną elfkę, siedzącą w kącie. Nawet teraz, niemal naga, brudna i wygłodzona wyglądała dumnie, majestatycznie. Serce mu się radowało, że trafili na przedstawicielkę jego rasy. Czuł się bardzo dobrze w drużynie, w pewnym sensie się do niej przywiązał (może za wyjątkiem Deariena, któremu chciałby przybić genitalia gwoźdźmi do szyldu karczmy). Jednak odczuwalny był dystans rasowy. Z elfką sprawa mogła wyglądać całkiem inaczej.
Zaczął myśleć o całej sprawie od samego początku. O ile z początku był przekonany że to sprawa likantropa, o tyle pojawienie się nowej poszlaki w postaci pięknej nieznajomej zmieniło diametralnie jego postrzeganie sprawy. Mógł to być każdy - młody mężczyzna. Dziecko. Starzec. Dziewica. Mimo to, wybór tego czegoś padł na elfkę, a o nie przecież wcale niełatwo w Cidaris. Amras dałby obciąć sobie uszy, że prócz nich, w księstwie nie ma więcej jak jeszcze tuzin przedstawicieli ich rasy.
Wstał ze skrzyni i zaczął chodzić po komnacie.
- Czy to mógł być elf? - Padło suche pytanie.
- No, nie sądzę. Mimo że było ciemno, uważam, że to coś miało sierść. Wiecie... - Dearien umilkł, widząc mordercze spojrzenie Amrasa.
Elaine zawahała się. Wytężyła pamięć.
- Tak... Mógł być. ale mógł też być wilkołak,doppler, człowiek... Nie wiem. Szybko straciłam przytomność. - Elfka spojrzała przenikliwie na Amrasa. Ten zastanawiał się, czy wie już do czego zmierza. Podszedł do okna i zadumał się. Westchnął raz, potem drugi. Miał zamiar zdradzić właśnie jedną z najmroczniejszych tajemnic elfów. Odwrócił się i spojrzał po obliczach towarzyszy, jakby szacując, czy są godni wysłuchania tego. Na końcu spojrzał na elfkę. Jej oczy zdradzały doświadczenie. Dobrze, że nie ma żadnego ostrza przy sobie, pomyślał Amras. Bo mogłaby mnie zabić, nim bym dokończył.
- Posłuchajcie kolejnej legendy. Tym razem mojego ludu. Legendę o Alianie, Krwawej Matce.
Elaine posłała mu spojrzenie, nakazujące milczenie. Nic jednak nie powiedziała. Nie powstrzymywała go.
- Durh Sadah? - Wtrącił najemnik. - Słyszałem tę historię w Mahakamie. Tak ją nazywają krasnoludy.
- Aén Seidhe żyli w pokoju a ich ziemie kwitły urodzajem dzięki Królowej Pól, Dana Méadbh, która roztoczyła nad nimi opiekę. Później pojawili się ludzie. Nadszedł czas ognia i stali, czas pogardy i nienawiści. Wypierano Seidhe z ich miast, zabijano i dręczono. Uciekaliśmy więc, pozostawiając najlepsze ziemie przybyszom. Był jednak elf, który sprzeciwił się temu. Nie mógł pogodzić się ze zmierzchem swej rasy i chwycił za broń. Tym elfem był Siladariel aén Fidháil. Kiedy ludzie wkroczyli na ziemie elfów, Siladariel aén Fidháil był pierwszym, który postanowił walczyć. Sformował Zielone Gromady - zbrojne oddziały elfów - i stawił opór najeźdźcy. Przybysze wydawali się niezliczeni. Na miejsce każdego zabitego człowieka, stawało pięciu innych. Krew obficie zrosiła leśne runo. Elfy poniosły straszliwe straty. Siladariela wygnano oskarżając o rozpętanie wojny. Odszedł wraz z większością wojska do Doliny Źródlanej Wody. Gdy inni cofali się porzucając piękne miasta na pastwę wroga, kąsał najeźdźcę jak tylko mógł. Pewnego dnia część oddziałów wpadła w zasadzkę, Siladariel dostał się do niewoli. Torturowany, nim zmarł, zdradził miejsce pobytu swoich towarzyszy. Ludzie wkroczyli do Doliny Źródlanej Wody ze wszystkich stron. Opętani szałem grabili, palili, gwałcili i zabijali. Szczęśliwi ci, którzy pierwsi padli pod ciosami mieczy. Nieliczni zdołali umknąć, wśród nich była córka Siladariela, Iséana. Była ona brzemienna. Umarła przy porodzie. Powiła córkę, którą nazwano Alianą. Była ponoć piękna niczym kwiat lilii, ale smutek drążył jej serce
Aliana była córką Iséany i człowieka, jednego z najeźdźców, którzy wdarli się do Doliny Źródlanej Wody. Aén Seidhe nienawidzili jej, zbyt widoczna była w jej rysach krew najeźdźcy. Była wyśmiewana i lżona. Otoczona pogardą zamknęła się w sobie i usunęła w cień. Wychowywała się w rodzinie brata Siladariela. Największych upokorzeń doznała od jego córki, która znęcała się nad przybraną siostrą za przykładem dorosłych. W wieku 12 lat, Aliana zamordowała skrycie znienawidzoną kuzynkę. Wkrótce z jej rąk zginęły kolejne osoby. Krąg podejrzeń zacieśnił się i pewnego dnia dziewczynę złapano na gorącym uczynku. Uciekła zostawiając za sobą wiele trupów. Aliana zginęła na leśnej polanie na skraju ziem Aén Seidhe. Elfy, które brały udział w pościgu, także poniosły śmierć - zaskoczone przez ludzkie wojska. Trawa poczerwieniała od przelanej krwi. Na polanie, gdzie zabito Alianę, wyrosło ziele o rubinowych kwiatach, podobne z wyglądu do krwawnika. Elf, który wypije wywar z tego ziela lub zje część łodygi, walczy niczym berserker, nie zwracając uwagi na odniesione rany.
Wkrótce wiele elfów zażywających Blathálian umarło w straszliwych mękach. Choroba zaczęła przenosić się także na tych, którzy nigdy nie zetknęli się z krwawym zielem. W owym czasie powstał kult Krwawej Matki - złożono pierwsze ofiary, pojawiły się pierwsze kapłanki. Tam gdzie poświęcano życie, by przebłagać Szarą Panią, choroba ustała. Kult szybko rozprzestrzenił się na należących jeszcze do elfów ziemiach. Stał się nieodłączną częścią ich życia a jednocześnie największą z przechowywanych tajemnic.
Na ludzi Blathálian działa odurzająco, często po zażyciu są drażliwi i agresywni. Elfy zaś wpadają w bojowy szał, w którym są obojętni na ból, skłonni do okrucieństwa. Od częstego zażywania ich psychika zmienia się - zaczynają czerpać przyjemność z zabijania i zadawanego cierpienia, dlatego wśród Aén Seidhe narkotyk jest zakazany.
Elfy czczą Krwawą Matkę od wieków. W obawie bowiem przed gniewem bogini, elfy w leśnych kręgach - położonych w najgłębszej puszczy świętych miejscach - składają każdej pierwszej nocy lata ofiarę. Przybraną kwiatami dziewczynę zarzynano na kamiennym ołtarzu, by chłeptać krew i jednoczyć się w uwielbieniu dla Krwawej Matki. Krwawa Matka łaknie krwi. Elfy starają się zaspokoić to pragnienie. Nie z miłości. Ze strachu. Ofiarą zawsze jest Aén Seidhe. Wszystkich obcych, którzy dowiedzieli się o rytuałach, karano śmiercią. Wielu ciekawskich skończyło z elfią strzałą między łopatkami.
Wśród elfów istnieje przepowiednia - pochodząca ponoć z ust jedynego ocalałego członka grupy, która ścigała Alianę - o odrodzeniu Krwawej Matki. Kiedy ziemia nasiąknie krwią i czerwone pąki Blathálian przemienią się w rubinowe kwiaty, kiedy Aén Seidhe ruszą do ostatniej bitwy a krew nieludzi spłynie po ulicach miast, Aliana przebudzi się ze snu. Na polanie, która nakarmiła się jej krwią, wyłoni się pośród kwiatów Blathálian. Gniew bogini dosięgnie wszystkich.
Zapadła efektowna pauza. Przerwał ją dopiero Dearien.
- No, dobra. Legenda piękna, aż mi oczy zmokły - zaśmiał się krótko, nerwowo. Próbował zachować obojętność, widać jednak było, że opowieść Amrasa nim wstrząsnęła. - Jednak kilka rzeczy się nie zgadza. Ot, choćby naszą zdobycz - wskazał dłonią Elaine - nie udekorowano kwiatami.
- A może właśnie napastnicy związali ją a potem ruszyli, by nazbierać kwiatów? - Zaproponował nekromanta.
- Nie wiem - przyznał ze szczerością Amras. - Ale jeśli to naprawdę ma związek z Krwawą Matką... Nie będę walczył przeciwko braciom. Wyjedźmy stąd, zapomnijmy o tej sprawie na zawsze.

c4wjajach - 2014-02-19 17:05:00

Cimeries parsknął śmiechem. Elf posłał mu zimne spojrzenie lecz ten się nie speszył i powiedział:
- A więc elfy zarzynają także zwierzęta i ludzi, także tych, których zostawili na miejscu zbrodni? Ofiarę jeszcze zrozumiem... z trudem, ale jaki lud taki obyczaj,- Elaine otworzyła usta, jednak Amras powstrzymał ją gestem dłoni, choć także miał mało zadowolony wyraz twarzy.- jednak zabijanie zwierząt mi się stanowczo nie zgadza. Poza tym jeśli nie możesz walczyć ze swoimi, nie żebym tego nie rozumiał,  solidarność rasowa być musi, to może dla uproszczenia siebie złożysz w ofierze? A może szanowna pani elfka wróci na ołtarz dla dobra swojego ludu?- uśmiechnął się ironicznie.
Elf zmierzył go takim spojrzeniem jakby zaraz miał mu się rzucić do gardła. Całą grupa spojrzała na dwóch mężczyzn stojących naprzeciw siebie.
- Zaraz, zaraz...- przerwał niebezpieczną ciszę Sigion- Nie wiemy czy to sprawka Aén Seidhe. Przecież to chyba nie elfy skakały po drzewach z taką szybkością.
- I zamiast gonić, strzelałyby z łuków. W prawdzie ciemno było ale kształty były widoczne.- dodał Dearien.
Sytuacja wyraźnie się rozładowała.
- Co racja, to racja- odparł na to Amras- Najpierw się upewnijmy co się dzieje.
- Potem rzućmy się na ołtarze.- rzekł nekromanta. Amras zamknął oczy i odetchnął głeboko opanowując gniew.
- Ja jednak- kontynuował nekromanta- mimo kolejnej legendy nie byłbym taki pewien czy ów kult jest w to zamieszany bezpośrednio.- ostatnie słowo powiedział z naciskiem- Możliwe, że on działa ale morderstwa popełnia coś innego. Nie wydaje mi się, żeby elfy miały coś do bydła, chyba że się mylę?- spojrzał na elfa.- Ja póki co nie skreślałbym wilko, koto czy innego łaka.
- A więc co robimy?- spytał trochę zirytowany pirat.
- Ja proponuję się uzbroić porządnie i wrócić do lasu jutro w wieczorem. Może trafimy na to coś, a może nie. Jeśli to elfy... pomyśli się na miejscu, z kim kto trzyma i co dalej.- rzekł najemnik.
- Yevereth mogłaby w międzyczasie badać te zachowania, jak mówiła.- Dopowiedział nekromanta. Warto przecież brać pod uwagę wszystkie sposoby.- Można by się podzielić na grupy. Kiedy ci z was, którzy najlepiej radzą sobie z mieczem, mogliby przeczesywać las, ja mógłbym wziąć jedną osobę do pomocy i pójść popytać wśród zwłok, które przypuszczalnie padły ofiarą tego lub elfów. Pewnie pochowano już ciała, jednak jeszcze zapewne nie uległy rozkładowi. Szpadel drogi też nie jest. Nie sądzę, że powiedzą nam wszystko, jednak zawsze mogłyby udzielić jakichś wartościowych informacji. Co wy na to?

Radosny Rabarbar - 2014-02-19 17:41:00

- Róbcie co chcecie, ja zwłok po nocach odkopywać nie będę - powiedziała czarodziejka. Podeszła do najbliższej skrzyni i usiadła na nią, bez wcześniejszego sprawdzenia jej stanu. Spróchniałe drewno nie wytrzymało ciężaru siedzącej na nim osoby. Yevereth zaklęła paskudniej, niż krasnoludzcy grabarze, wygrzebując się ze stosu desek.
- Gardzisz tym, jak magię wykorzystują nekromanci? - zapytał ją Cimeries.
- Gardzę jakimkolwiek sposobem użycia magii. Gardzę samą magią, gardzę magami, niezależnie od specjalizacji. Sobą też - odpowiedziała po chwili, obserwując wychodzące z jej niedawnego siedzenia szczury. - Zaskoczony, słysząc to z ust osoby, która magią włada? - uśmiechnęła się paskudnie. - Jakoś mnie to nie dziwi...
- Skończ z tym pierdoleniem - powiedział pirat.
Czarodziejka nie zareagowała na jego słowa, wyciągnęła z pozostałości skrzyni butelkę z napojem, otworzyła, pociągnęła łyk. Wino miało dobry, lekko słodki smak.
- A więc odnośnie twojej sugestii - zwróciła się do nekromanty - mogłabym badać te...zachowania. Ale potrzebuję kogoś jeszcze, samej mi się nie chce.
- Badania obejmują również zajęcia praktyczne?
Yevereth roześmiała się i pociągnęła kolejny łyk wina.
- Jeśli to elfy - dodała po chwili - to ja się w to nie mieszam. W końcu i tak nikt nam nie obiecał zapłaty, a w tym wypadku narażanie życia uważam za bezsensowne.
Podeszła do kolejnej skrzyni, sprawdziła kopniakiem stan drewna, po czym usiadła na niej. Tym razem obyło się bez niespodzianek.

Szifer - 2014-02-19 17:54:44

- Weźmy broń, zbierzmy informację, a potem RAZEM - Sigion położył nacisk na to słowo - przeszukujmy las. - nekromanta spojrzał na niego.
- Przecież właśnie to powiedziałem... - ten odwzajemnił spojrzenie.
- Nie. Chciałeś zrobić dwie rzeczy w jednym czasie, gdzie jedna i druga może być równie niebezpieczna. To prawda, nie podobasz mi się, ale wiele osób raczę tym uczuciem. - nekromanta prychnął pod nosem, ale pozwolił mu kontynuować. - uważam, że w tej chwili zbyt niebezpieczne jest rozbijanie się na małe grupy, tym bardziej, że nie mamy informacji. - tym razem to elf mu przytaknął.
- Widzę sens w tym co mówisz, mów dalej. - najemnik kiwnął głową
- Powinniśmy jak najszybciej wziąć nasze rzeczy. Później, zorganizujemy dwie-trzy ekipy, które będą szukać informacji. To też może być niebezpieczne, jeśli trafimy an złe osoby, dlatego każda grupa powinna mieć obstawę. Jak dowiemy się czegoś konkretnego, wtedy możemy zaczaić się przy ołtarzu, przeczesywać las, czy - tu spojrzał wymownie na pirata - spierdalać ile sił w nogach. - zobaczył delikatne uznanie w oczach drużyny. Nareszcie coś się zmieniło od śmierci Helyasa.
- No dobra, to nie brzmi źle - powiedziała czarodziejka. - Jakieś propozycje co do drużyn? - Sigion znowu kiwnął głową.
- Myślałem o dwóch drużynach, jedna prowadzona przez Ciebie Yev, druga przez Ciper... yyy... Cimeriesa. Wybacz. - uśmiechnął się do niego głupio. Ten mało nie zabił go wzrokiem. Natomiast pirat zachichotał pod nosem załapując przejęzyczenie. - Trzecią ostatecznie może poprowadzić Amras. Uznałem, że możecie mieć największą wiedzę z naszej kompanii. Ja pójdę z nekromantą. - zabójczy wzrok zamienił się w pełen zdziwienia, a potem oburzenia.
- Prosiłem o jedną osobę, ale nie o niańkę z mieczem... Myślałem bardziej o czarodziejce, bo jako jedyna chyba posiada jakąś stosowną wiedzę... - Sigion nie przejął się jego słowami.
- Nie znam twojej magii. Ani żadnej innej po prawdzie. Nie mniej jesteś nam potrzebny, a to może okazać się niebezpiecznie. Yev przyda się gdzie indziej. Poza tym nie będziemy sami. - uśmiechnął się do niego. - Nawet jeśli stworzymy trzy ekipy, Amras nie potrzebuje wielkiej obstawy, bo dobrze radzi sobie z bronią. Oczywiście nie pójdzie sam. Ja się śmierci specjalnie nie boję. Może akurat uznają mnie za męczennika, zabitego przez nekromantę i stworzą nową religię, jak z Lebiodą! To by było! Ucięliby mojemu trupowi penisa i chodzili z nim jak z relikwią, w procesji! Haha. - pirat ponownie parsknął śmiechem, tym razem tego nie ukrywał, Yev uśmiechnęła się delikatnie, widocznie czasem też lubiła takie ordynarne żarty. Nie mniej rozładował napięcie i rozluźnił, choć trochę sytuację. - Tak czy siak, chodźmy po broń! - powiedział na koniec wstając.

Pers - 2014-02-19 18:53:45

Elaine czas dłuższy siedziała cicho, obserwując rozwój sytuacji. Już wcześniej domyślała się, że chodzi o coś więcej – bo przecież nikt nie wysłałby jej na ratunek tak dziwnej ekspedycji, a i na wycieczkę krajoznawczą nie wyglądali – ale dopiero teraz dali jej sposobność potwierdzić swoje obawy. W Cidaris coś się działo, i to wcale nie było coś miłego. Pięknie, Elaine, znowu wplątałaś się w niezłą kabałę. Mimo wszystko, nie zamierzała dawać nogi. W końcu przygoda to był jej żywioł - zwłaszcza taka, na której mogła coś zarobić.
- Chwila, a ja z kim pójdę? – zapytała w końcu, z tym swoim firmowym uśmieszkiem urodzonej szelmy. To, że przerwała komuś w pół zdania nie wywołało u niej większych uczuć.
Za to na twarzach wokół niej pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
- Ty…? – zdziwiła się czarodziejka, a mężczyzna, który prezentował się z nich najgroźniej po elfie – zwali go Signionem, ale tego wiedzieć nie mogła – obrzucił ją spojrzeniem pełnym zachwytu przemieszanego z lubieżnością. Z tobą na pewno nie idę – pomyślała.
- A co myślałaś, że będę tu stać jak jakaś niedojda i nic nie robić? Wybacz, kobieto, jakoś mi to nie w smak. Skoczę tylko po swoje zabawki i mogę ruszać. To jak będzie?
Wpiła wzrok w elfa, bo to w nim dopatrywała się ich przywódcy. Nie spodziewała się, że jej odmówi, ale nawet gdyby to zrobił - nie pozbyliby się jej tak łatwo. Poszłaby za nimi choćby po to, by dowiedzieć się, jaki będzie koniec tej dziwacznej historii

Dearien - 2014-02-19 20:34:34

- Można nas posegregować kolorem włosów. - rzucił pirat. Próżno było szukać na jego twarzy choćby śladu wstrętnego uśmieszku. - Ale zanim ruszymy w bohaterską gonitwę po lesie za kapłanami krwawego kultu jeszcze krawaszej matki, proponuję ustalić i uporządkować kilka faktów. - Hardo spojrzał po całej drużynie. - Erste, na jakich warunkach poszukujemy tego czegoś? Pan kapitan omawiał sprawę z Sigionem, zdaje się. Prawda?
- Prawda. Ale nic konkretniejszego nie ustaliliśmy.
- No właśnie. Sprawa honorarium jest priorytetowa. Działalność charytatywna trochę mi zbrzydła. Trza się rozmówić z odpowiednimi osobami. Możliwie szybko.
Zweite, gdzieś mi w tym całym natłoku czarodziejskich dygresji i elfich dobranocek umknęła logika. Czemu chcemy szukać Aén Seidhe, wiedząc, że co najmniej jeden z nas wbije nam nóż w plecy, jeśli dojdzie do starcia? - nie musiał wskazywać Amrasa nieznacznym spojrzeniem. Ale zrobił to. - I czemu chcemy w ogóle buszować po lesie z żelazem, nie mając pojęcia, od jakiej strony zabrać się do sprawy? Jedynym tropem prowadzącym między drzewa jest nasze najnowsze znalezisko, - skłonił się przesadnie w stronę Elaine - a nie mamy pewności, czy ma ono jakikolwiek związek z rzezią u piekarza. Mamy za to pewność, że jeśli za zabójstwami jednak stoją elfy, to wpakujemy się w taką samą kabałę, jak w Tretogorze.
Amras i Sigion, nawet jeśli zgadzali się z gorzkimi faktami, żadną miarą nie dali tego po sobie poznać. Yev spuściła głowę, jednak odczekała chwilę zanim ją podniosła, aby gestu nie uznano za przytaknięcie. Cimeries dłubał palcem w zębie i zdawał się mieć w głębokim poważaniu kabałę w Tretogorze. Nowa elfka z umiarkowanym zainteresowaniem przysłuchiwała się wywodowi, jednak nie zaryzykowała zajęcia stanowiska. Pirat zgrzytnął zębami. Nie lubią mnie, przemknęło mu przez myśl. Zadufani w sobie, co jeden, to bardziej.
- Yevereth, - powiedział łagodnie - będziesz musiała ponownie zajrzeć do biblioteki, żeby poczytać o upodobaniach gnomów? Chętnie potowarzyszę Ci do tawerny. Im dłużej jesteśmy z dala od alkoholu, tym bardziej od rzeczy gadamy i gubimy się w zeznaniach.
Poprawił zdobione, zdobyczne na leśnym skrzacie pasy i spojrzał po zgromadzonych w komnacie. Bez słowa udał się w stronę wyjścia.
- Jak tam się szło, żeby się nie zjebać z tych belek? - zapytał, zatrzymując się przed klapą.
- A tak, już pokazuję. - rzekł szybko Cimeres, wyrwany z transu oglądania paznokci. Chwilę później obaj zniknęli we włazie.
- Już nawet w Zerrikanii zaprzestali ofiar z ludzi... - powiedział pirat. Na tyle głośno, żeby drużyna na trzecim poziomie usłyszała.

Chociaż noc była późna, miasto nie traciło no ruchliwości. Przy blasku latarni wyglądało prawie tak, jak za dnia. Luksusowa karczma, w której się zatrzymali, nadal huczała gwarem rozmów wilków morskich i kupców. Dearien po wejściu skierował się prosto do lady. Wyłuskał z kieszeni pokwitowanie składowanie rzeczy w schowku i oddał karteczkę pachołkowi. Ten zniknął na zapleczu, żeby po chwili pojawić się znowu i wręczyć korsarzowi miecz, łuk z do połowy pełnym kołczanem, sakiewkę, w której pobrzękiwało 245 denarów (3k100) i resztę zdeponowanego dobytku. Zarzucił rynsztunek luźno na plecy i ruszył schodami na pięterko.
- Już na Skellige zapada zmrok, wiatr na żaglach położył się... - usłyszał zmęczony nieco, ale dźwięczny głos z końca korytarza. Zaciekawiony słowami znajomej od szczeniaka piosenki, doszedł do schowka na miotły. Schowka, który nie przypominał żadnego innego. Całe wyposażenie ułożone było równiutko, od linijki wręcz, na stojakach. Wiadra, włożone wedle wielkości jedno w drugie, stały w dwóch kupkach w dwóch sąsiednich kątach. Na samym środku komórki siedział elf, którego brązowe włosy, spięte w koński ogon, opadały wzdłuż kręgosłupa prawie po samą dupę. Na kolanach położył sobie kapelusz, prosty, elegancki, dawno nie widziany w tych stronach.
- A tam jeszcze korsarza Cracha an Craite upychają zdobycze swe... - ciągnął elf, udając, że nie zauważył przybysza.
- W starym porcie zapłacze Margot, jej kochany nie wróci już... - śpiewał, wpatrzony w butelkę położoną przed sobą, na skrzyżowaniu desek parkietu.
- Za dezercję do panny w cyntryjskim porcie oddać musiał swą głowę pod nóż... - dokończył Dearien, z bananem na ustach przypominając sobie słowa z zamglonej przeszłości.
Elf nabrał do ust gorzałki dokładnie na jeden łyk.
- Jak trochę się wypije, to pieśni Dh'oine też mogą oczarować.  - przyznał. - Nigdy nie byłem na wyspach. Jak to jest, kiedy próbujesz przekrzyczeć wiatr, zdany na łaskę burzy?
Pirat przypomniał sobie swój pierwszy sztorm, który przetrwał i przerzygał przywiązany do masztu.
- Chujowo. - odrzekł głosem znawcy. - Wszystko wygląda lepiej w pieśniach. Znasz "Szkuner Hid'en'Lon"?
- Poznałem wczoraj. A ci, co pokład Heid'en'Lon kochali jak swój dom, nie dla nich blaski sławy i nie dla nich w niebie tron...
- Niech mają choć ten cichy klang, ten jeden marny dzwon... - dołączył się Dearien.
- I niech każdy do nich woła "Hej, piraci Hid'en'Lon!" - zaśpiewali wspólnie, śmiejąc się do stojącego przed nimi gąsiorka.
- Pij. - zachęcił elf. - Dawno nie miałem z kim pić. Nikt nie chce.
Pirat spojrzał pytająco na rozmówcę sponad przechylonego gąsiorka. Ten miast odpowiadać, otworzył tylko szerzej oczy i wlepił je w mężczyznę. Kocie źrenice zwęziły się płynnie do wąskich szparek, kiedy dotarło do nich światło z mosiężnego kandelabru.
- Pływałem raz z wiedźminem. On jeden nie zesrał się podczas szkwału, trzymając w żelaznym uścisku fał grota. Poszły wtedy wszystkie kabestany i knagi. Tylko jego łapy i ciężar trzymały żagiel w górze. Równi z was goście.
- Nie każdy to tak widzi.
- Nie każdy.
Zapadło milczenie, które przerwał rudowłosy:
- Co robisz w Cidaris?
Elf podniósł jedną ręką kapelusz z kolan i z gracją włożył go sobie na głowę.
- Zawiódł mnie tu Szlak. A może zew przodków...
W oku elfa przez sekundę widać było złote łuki i arkady, wykładane marmurem i granitowym brukiem kanały, pnące się po tarasach i ażurowych antresolach winobluszcze. Ale tylko przez sekundę.
- Dearien ze Skellige. - przedstawił się Dearien.
- Heian znikąd, wiedźmin.

S888Argo - 2014-02-19 23:29:59

Heian nie bez powodu zaproponował Dearienowi wspólne picie. Mimo iż na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie otumanionego alkoholem, jego umysł pozostał całkowicie trzeźwy. Elf bacznie obserwował swojego rozmówcę, będąc przygotowanym na wszystko, jednak wkrótce dotarło do niego, że ma on czyste intencje. Stare wiedźmińskie zasady wpajane adeptom sztuki od najmłodszych lat nakazywały traktować każdą nowo poznaną personę z pewną dozą nieufności, toteż Heian zareagował instynktownie.
W zasadzie elf skłamał, mówiąc, że do Cidaris zawiódł go zew przodków. Szukał po prostu roboty, której dla wymagających godziwej zapłaty wiedźminów było coraz mniej. Cidaris jako miasteczko portowe stanowiło istną kopalnię informacji, plotek oraz legend. Wystarczyło tylko postawić marynarzowi kolejkę lub dwie, a gęba delikwenta sama się otwierała.
- ,,Dearien spadł mi z nieba." - Pomyślał Heian. Kąciki ust lekko mu drgnęły, jak gdyby próbował powstrzymać cisnący się na nie szeroki uśmiech. Elf odchrząknął, udając, że alkohol powoli przejmuje nad nim kontrolę, po czym podał swojemu rozmówcy butelkę z gorzałką.

Amras Helyänwe - 2014-02-21 14:03:15

Amrasa zaświerzbiła dłoń. O niczym nie marzył bardziej jak o tym, by wrazić swój sztylet w szyję pirata. Dlatego z ulgą przyjął fakt, że Dearien zdecydował się wyjść z wieży.
- Macie rację. Najpierw pójdziemy do karczmy, weźmiemy nasze rzeczy. I tam się zastanowimy, co dalej. - Zwrócił się bezpośrednio do Cimeriesa. - Jeśli chcesz z nami wpleść się w te kłopoty, weź co ci najpotrzebniejsze. Znając życie, już tu nie wrócimy, tylko będziemy musieli uciekać ile sił w nogach przed tłumem rozwścieczonych wieśniaków.
Nekromanta skinął głową, ruszył do jednej ze skrzyń by wziąć, co najpotrzebniejsze. Gdy był już gotowy, poprowadził ich bezpiecznymi belkami do wyjścia.
- Będę jeszcze musiał okiełznać jakoś konia... Wiecie co, nie będę was spowalniał. Idźcie i się przygotujcie, a ja, gdy skończę, dotrę do was.

***



Amras rozejrzał się po wynajmowanym pokoju, próbując sobie przypomnieć, gdzie zostawił swoje rzeczy. Zlokalizował je na sienniku w kącie.
Pokój w Zimowym Sztormie mile ich zaskoczył. Urządzony był równie klimatycznie, co karczma, ale najwięcej uwagi przykuwała po prostu...czystość. We wcześniejszych karczmach musieli użerać się z robactwem i innymi wątpliwymi atrakcjami.
Elf rozpakował tobołki. Ułożył cały swój oręż równo na łóżku, od najmniejszego, do największego. Jeszcze nie wiedział, co weźmie ze sobą, a co pozostanie ukryte - to zależało od tego, co ustalą.
Sprawdził sakiewkę. Pobrzękiwało w niej wesoło 107 denarów. Niewiele, ale Amras liczył na owocne negocjacje z karczmarzem. Wtedy do jego sakwy powinno spłynąć wiele, wiele pieniędzy.
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Elaine, która dotąd była w swoim pokoju. Mieli okazję zobaczyć ją po raz pierwszy w ubraniu - prostej, ale ładnej, podkreślającej atuty sukni. Sigion zagwizdał cicho z zachwytu.
- Proszę, oddaję płaszcz - powiedziała swobodnie udając, że nie dostrzega wzroku męskiej części i wręczyła Amrasowi jego własność. - Zaraz dotrze ten drugi magik, nekro...fil. Widziałam, jak wbiega po schodach.
I rzeczywiście, chwilę później w drzwiach stał zdyszany Cimeries. Wyłupił oczy na widok Elaine.
- Jeszcze tylko tego rudego kutasa brakuje - mruknął, bardziej do siebie, Amras.
- No, dobra. - Powiedziała Yevereth, po wysłuchaniu Sigiona streszczającego przebieg spotkania. - To co robimy dalej?
Najemnik się ożywił.
- Przede wszystkim, musimy ustalić, za co nadstawiamy karku. Jak już ktoś tam powiedział, nie możemy nadstawiać karków tylko za wdzięczność i uśmiech. Za uśmiech się nie najemy, nie dozbroimy.
- Chodźmy do karczmarza i się rozmówmy - zaproponował Amras i otworzył drzwi. Sigion kiwnął głową na znak, że się zgadza, i ruszył w ślad za elfem.

***



- Jesteśmy już niedaleko rozwiązania. Nie możemy zapewnić, co prawda, że jutro z rana nie będzie kolejnych ofiar, ale tego wieczora wybierzemy się uzbrojeni po zęby do lasu. I albo my się rozprawimy z tym czymś, albo to coś zabije nas.
Oboje z Sigionem ustalili, że rezygnują z uśmieszków i przesadnej uprzejmości. Mieli za zadanie wytargować jak najwyższą cenę. Postanowili też nic nie wspominać o incydencie przy kamiennym ołtarzu.
- Jednakże na razie działamy czysto charytatywnie. Narażamy życie, nie wiedząc, po co.
Karczmarz uśmiechnął się przyjacielsko. Widać, że oczekiwał tego pytania. Amras uświadomił sobie, że nigdy im się nie przedstawił, mimo to sprawiał wrażenie człowieka godnego zaufania.
- Nie ryzykujecie na darmo. Nikomu tu nie jest na rękę zła sława miasta. Najwięcej cierpią na tym kupcy, bo dostawy z innych portów opóźniają się - ludzie boją się po prostu tu przypływać. Boją się śmierci. Traci na tym gospodarka, skarbiec Ethaina i tracę na tym ja, bo po zmroku ludzie wolą siedzieć z rodzinami w domu, niż szwędać się po tawernach. Dlatego na zapłatę łoży cech kupców, żeglarzy, mniejszych przedsiębiorstw. Na nagrodę również złożył się Ethain, dając od siebie 500 lintarów.
Amras przeliczył szybko w głowie. pięćset lintarów to... dwa i pół tysiąca denarów.
Karczmarz kontynuował.
- Łącznie mamy dla was przeznaczone siedem tysięcy. To chyba dość?
- Zaraz, zaraz. Coś mi śmierdzi ta wysoka nagroda. Znam się na cenach za łeb potworów. Wiem, że nawet za złotego smoka tyle się nie daje, bo około sześciu tysięcy! - Najemnik wyczuł podstęp.
- Tak. Ale weź pod uwagę, że to cena...minimalna. A do tego dochodzi jeszcze to, ile my tracimy na tym przekleństwie. Tak naprawdę, siedem tysięcy to tylko piątaczęść tego, co przewijało się przez moją karczmę, gdy był tu jeszcze spokój. Z drugiej strony nie możemy też zaoferować wam więcej - w końcu, to i tak już więcej, niż złoty smok... - Karczmarz wyszczerzył zęby, wyciągając dłoń. Do Sigiona.
Ten przyklepał interes.

***


- No, dobra. - Powiedziała Yevereth, po wysłuchaniu Sigiona streszczającego przebieg spotkania. - To co robimy dalej?
Najemnik się ożywił.
- Powinniśmy pochodzić po mieście, popytać zwykłych mieszkańców i tych, co są u władzy. Może oni mają jakieś konkretne informacje, a my, zamiast od tego zacząć, grzebaliśmy się w książkach. I w zależności od tego, podejmiemy następne kroki. Podzielmy się na trzy drużyny i poszukajmy tej wiedzy.
Włączył się Amras.
- Masz rację. Niech Yevereth idzie z tobą, Sigionie. Popytajcie u szych Cidaris, jak będzie trzeba, wierzę, że dacie radę dotrzeć nawet do króla Ethaina. Cimeries pójdzie z Dearienem. Wy popytacie wśród marynarzy. Oni na pewno będą mieli dużo do powiedzenia, a korsarz łatwo się z nimi dogada. A ja i Elaine pogadamy ze zwykłymi mieszkańcami, rozejrzymy się też za innymi elfami tutaj. Wybadamy, czy na pewno nie ma tutaj kultu Matki. Ani nikogo dotkniętego likantropią. Zgadzacie się?
Jednak nikt nie zdołał odpowiedzieć, bo drzwi otworzył się z hukiem. A w nich stanął Dearien, całkowicie zalany. Nim upadł na kolana, zdołał tylko obficie zarzygać pół pokoju.
A za nim stał kolejny elf.
- O, kurwa. - Wyrwało się Sigionowi.
- Nie, Heian - elf uśmiechnął się tajemniczo. Światło księżyca padło na jego twarz. Był młodym elfem, ale jego twarz nosiła znamiona zmęczenia, a błysk oczu zdradzał dużą wiedzę.
- Dearien opowiedział mi nieco o was i o tym, czym się zajmujecie. Niestety - uśmiechnął się ponownie - rum nieco za bardzo uderzył mu do głowy. W każdym razie, chciałbym wam pomóc. Jestem wiedźminem.
- O kurwa!
- Dearien opowiedział mi, jak sądzę, wszystko. Niestety niewiele mogę wam powiedzieć, bo także dla mnie ta sprawa jest bardzo tajemnicza. Nie miałem do czynienia z czymś podobnym wcześniej. Jednak z całą pewnością wykluczyć można elfy. To nie ma najmniejszego związku z kultem Krwawej Matki.
Amras szybko odnalazł się w nowej sytuacji.
- Ja jestem Amras, bracie. Uradziliśmy, że jutro zasięgniemy języka wśród mieszkańców Cidaris. Skoro jednak on - wskazał ręką korsarza - nie jest w stanie nic zrobić, zajmiesz jego miejsce. Zaufamy ci, Heianie. Nowy podział wygląda więc tak: Sigion z Cimeriesem. Spróbujecie wyciągnąć informacje z umrzyków. Jak sprawy wymkną się wam spod kontroli, Sigion załatwi to ciosem topora. Heian zajmie miejsce Sigiona w parze z Yevereth, wyciągniecie informacje od ważnych Cidaris. Możecie spróbować poszukać jeszcze czegoś w bibliotece. Oboje macie wielką wiedzę. A ja bez zmian. Pokój opłacimy, poprosimy karczmarza żeby miał oko na Deariena, żeby się nie zadławił rzygami, i żeby nie robił głupstw gdy się ocknie. Najlepiej go zwiążmy i połóżmy na podłodze, pod drzwiami - jak ktoś będzie chciał tu wtargnąć, to się przynajmniej potknie i wypierdoli. A teraz proponuję skorzystać z ostatnich chwil nocy i odpocząć. Jutro czeka nas pracowity dzień. - Po czym sam wskoczył na swój siennik, odwrócił się twarzą w stronę ściany i niedługo potem usnął.

Drużynę obudziło łomotanie do drzwi. Otworzył je Cimeries.
- Kolejne ciała - wydyszał karczmarz. - Szóstka. Dwóch marynarzy, którzy nocą spacerowali po porcie, krawiec wraz z dwoma czeladnikami i arystokrata. Ten, który często tu bywał. Pospieszcie się. - Po czym bez słowa opuścił pokój.
- No, moi towarzysze. A więc nastał czas działań - zwrócił się bezpośrednio do nekromanty. - To jest sprawa dla was. Ciała są jeszcze świeże. Odszukajcie je i weźcie na spytki. Te wcześniejsze, jak dacie radę, również. Powodzenia.

///
Teraz część przygody toczyć się będzie w oddzielnych tematach między graczami z drużyn. Ja powysyłam tylko dla każdego 'wytyczne' na priv. Resztę załatwiamy między sobą, w taki sposób, jak tutaj. Chodzi o to żeby nie było chaosu, gdzie przeplatają się posty osób nie będących ze sobą w grupie

www.freeheadshotteam.pun.pl www.dajkamienia.pun.pl www.streetofrace.pun.pl www.1x2.pun.pl www.agroekonomia.pun.pl