Ogłoszenie


#1 2011-07-29 14:27:21

 Amras Helyänwe

Administrator

7892318
Skąd: Stamtąd
Zarejestrowany: 2010-07-24
Posty: 3484
Punktów :   -7 
.: Tu eşti dragostea vieţii mele.

I - Prolog

Najpierw parę info od strony technicznej

1. Tutaj jeszcze nie ma ograniczenia - możecie pisać ile chcecie. Oczywiście nie piszcie esejów na 7 stron, bo i tak nikt tego nie przeczyta
2. Teraz ważne - w prologu musicie umieścić takie rzeczy, jak:
- co zmusiło was do tego, że ruszyliście w podróż i dotarliście karczmy we wsi, ok. 140 km od Tretogoru. Niedalego Oxenfurt, więc Agnieszka może to jakoś wykorzystać A także niedaleko Novigradu, bogatego miasta
- musicie przed Waszą postacią postawić jakieś coś, co pomoże reszcie zrozumieć przynajmniej trochę charakter Waszej postaci. Czyli np. przemytnicy napiszą coś o przemycaniu, myśliwi mogą zaprezentować swoje umiejętności, szlachetnym rycerzom postawcie przygodę w stylu że trzeba kogoś ratować, i ten ktoś zrobi to za darmo. Rozumiecie? Czyli musicie zdradzić swój charakter - pomocny, niebezinteresowny, niebywałą inteligencję itd.
- Pamiętajcie też o tym, że NIE MACIE żadnego wierzchowca przy końcu podróży. Bard może napisać, że jedzie na wozie razem z krasnoludami, które zgodziły się w zamian za przygrywanie im w podróży, inni idą z buta. Innym też może zdarzyć się przygoda że jadą gdzieś konno, lecz napadły ich wilki/zbóje i zabiły/ukradły konie, a postać szuka pomocy i akurat trafia do tej karczmy. W każdym razie, nie możecie mieć konia przy końcu waszej historii
- i tak dalej. Łapiecie zamysł, mam nadzieję

I piszemy w takiej kolejności:
- Amras Helyanwe (Amras) - bo ja prowadzę pierwszą podróż, i wszystko zaczynam. Potem inni będą prowadzić i oni będą zaczynać
- Wilk (Garvey) - bo potrzebny jest mi na początku, przy zlecaniu zadania głównego.
- Arvaamaton (Yevereth) - też ma duże znaczenie jej postać
- Szifer (Sigion)
- Dearien (Dearien)
- c4wjajach (Helyas) - ukłon w jego stronę. Będzie mógł układać ballady mając już dużo materiału, zważywszy na to że my wszystko robimy
Jeśli się nie sprawdzi, to zmienimy.
Staramy się zachować kolejność. Wyjątkiem jest Prolog, gdzie napisać można bez kolejności, żeby nie przedłużać (bo jeśli ktoś ma już wszystko wymyślone to głupio by czekał aż będzie mógł napisać).

To tyle ode mnie. Dobrej zabawy

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

PROLOG - AMRAS

Amras zaklął i po raz kolejny wspomniał słowa królewskiego posłańca, Apegatta. Złota głowa, złota głowa i żelazna dupa, zwykł on mawiać młodzikom, wstępującym do gildii posłańców. O ile głowy Amrasowi nie brakowało w żadnym tego słowa znaczeniu, o tyle mocną rzycią nie dysponował. Szczególnie dawała o sobie znać w sytuacjach takich jak ta - wielogodzinna podróż bez przerw. Miał trójkątną twarz, z ostrymi rysami twarzy, wyraźne kości policzkowe. Duże, przenikliwe oczy były jadowicie zielonego koloru, z małymi źrenicami. Usta miał wąskie, lekko czerwone.
Na plecy spływały mu długie, proste, kruczoczarna włosy. Przez nie przebijały się koniuszki długich, spiczastych uszu. Był wysoki i szczupły, nieco za chudy jak na swój wzrost. Słynny blask w oczach, który jako jedyny umożliwia określenie wieku elfa tak naprawdę nie zdążył jeszcze w pełni rozbłysnąć, był więc młody.
Ubrany był w płaszcz, płócienną koszulę, tunikę, zwyczajne spodnie i wysokie buty. Wszystko w ciemnych kolorach, umożliwiających skuteczne ukrycie się w mroku.
Amras nie był prawdziwym posłańcem. Był za młody, nawet jak na elfa na dalekie podróże. Drugi powód płynął niejako z pierwszego - ludzie nie darzyli szczególnym zaufaniem przedstawicieli innych ras, a już na pewno nie elfów. Okoliczni kupcy chętnie jednak korzystali z jego usług. Był wysoki, dobrze zbudowany, o groźnej twarzy. Nikt też nie potrafił zastraszać równie skutecznie co on. A to w tym fachu było mile widziane, a wręcz pożądane.
Wiódł do niedawna spokojne życie. Zarabiał, roznosząc wieści po okolicznych siołach czy rzemieślnikach, nierzadko też wynajmowano go do ściągania długów. W końcu też dostrzegła go i gildia - przyjęła go w swe szeregi, użyczyła konia w zasadzie za darmo. Jedynym warunkiem było informowanie jej o ważniejszych wydarzeniach.
Współpraca układała się wzorowo, zarządcy gildii z dumą spoglądali na Amrasa, widząc w nim dobrą inwestycję na dłuugie lata. Obiecali mu także konia na własną, pod warunkiem, że do końca roku będzie spełniał sumiennie swoje obowiązki.
Amrasowi jednak niejaka sława w rodzinnym mieście i okolicy uderzyła do głowy. Począł wydawać więcej pieniędzy, niż zarabiał, miał kilka długów.
To właśnie zmusiło go do podjęcia pewnych kroków. Pod pretekstem naprawdę wielkiego zlecenia, wziął najlepszego konia ze stajni posłańców. W rzeczywistości jednak miał w planach uciec jak najdalej z miasteczka, udać się do Novigradu, tam sprzedać konia i opłacić długi.
Tak też zrobił. W drodze był już cztery dni, jednak minęły mu one spokojnie, bez żadnych niechcianych przygód.
Lubił duże miasta. Dobrze się w nich czuł. Novigrad był największym, jakie kiedykolwiek odwiedził.
Rozejrzał się wokół i ruszył w stronę targu. Świtało.
- Ee! Panie długouchy! Wiesz pan, ilu elfów potrzeba, by naprawić łódź?
- Nie? - odpowiedział krótko. Nie miał ochoty na rozmowy, a tym bardziej na żarty.
- Trzech! Jeden naprawia, drugi pisze o tym poemat, a trzeci ginie bohatersko w ostatnim akcie!
Krasnolud zaniósł się tubalnym śmiechem. Miał poplątaną brodę, cuchnął alkoholem.
Amras wzruszył tylko ramionami i ruszył dalej. W Novigradzie nie było popytu na konie, elf liczył jednak, że uda mi się znaleźć kupca.
Szczęście mu dopisało, nie po raz pierwszy zresztą. Jednemu człowiekowi bardzo się spieszyło do opuszczenia miasta, Amras sprzedał mu więc swoją klacz, zawyżając znacznie cenę. Dostał za nią aż sto trzydzieści koron, podczas gdy była warta nie więcej niż dziewięćdziesiąt.
Po dokonanej transakcji ruszył z uśmiechem w stronę krasnoludzkiego banku. Uregulował tam swoje creydeńskie długi. Za pozostałe pieniądze kupił miecz, uzupełnił kołczan strzałami pięknej roboty, kupił także zioła, linę i stylowy kapelusz. Resztę monet schował za pazuchę, do sakiewki.
Był gotowy na wielką przygodę.
Po południu przyłączył się do dwójki gońców. Mieli wiele wspólnych tematów więc podróż minęła im szybko i przyjemnie. Pożegnał się z nimi dopiero późnym wieczorem, gdy natrafili na pierwszą wioskę. Amras odszukał karczmę, co nie było trudne, gdyż ta zajmowała centralne miejsce osady.
Stanął przed drzwiami, poprawił włosy. Uśmiechnął się do siebie i wszedł do środka.


-----------------------------------------------------------------------------------------------



http://oi62.tinypic.com/lzmtx.jpg

___

A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___

Offline

 

#2 2011-07-29 16:09:33

 c4wjajach

Użytkownik

48946049
Skąd: Za daleko...
Zarejestrowany: 2011-05-28
Posty: 2546
Punktów :   -1 
.: spam-master

Re: I - Prolog

PROLOG- HELYAS

http://t3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcS4bjPRg3UKhMxho_y4pVSMMZBLwRK2rHR7gGXqtzjKnIz2qYK-OQ
Helyas znudzony słuchał długiej przemowy herolda królewskiego, stojącego na wysokim drewnianym podeście. Z drwiącym uśmiechem patrzył na zasłuchanych ludzi i krasnoludów. Oczywiście była mowa o "niezwykle ważnych" ustawach dotyczących królestwa. Bard ziewnął głośno i zdjął przewieszoną przez ramię na lnianym pasie lutnię. Przepchał się bez zbędnych przeprosin do podestu, wdrapał się na niego i podszedł do mówcy.

- Człowieku, ile można?
Herold starał się nie patrzeć na Helyasa i dalej wygłaszał swoje. Nie dając za wygraną bard chwycił instrument w obie ręce i zagrał skoczną melodię:

- Król nasz nic nie robi,
tylko ciągle zrzędzi.
Kto powie coś od siebie,
zaraz go przepędzi.
Zamiast tego herolda
chętnie coś ogłoszę,
że to przerośnięte,
tłuste, grube prosie.


Ludność wybuchła śmiechem. Herold zrobił się czerwony jak cegła i wrzasnął:
- Straż! Zabierzcie stąd tego prostaka!

Helyas przewiesił lutnię z powrotem przez ramię, ukłonił się i szybko zeskoczył za "scenę". Nie oglądając się
za siebie biegł najszybciej jak mógł w kierunku bram miasta. Wnet obok niego pojawił się wysoki mężczyzna na koniu.
- Przesadziłeś tym razem - powiedział z uśmiechem i podał rękę bardowi aby ten mógł dostać się na grzbiet wierzchowca.
- Daj spokój Torwin. I tak miałem wkrótce wyjechać.

Torwin był przyjacielem Helyasa od najmłodszych lat. Mieszkali obok siebie w pewnej ciasnej uliczce tego miasta. Bard od dawna planował pożegnać Creyden aby ruszyć w nieznane w celu zyskania sławy. Zarabiał na siebie grą w okolicznych oberżach. Wychowywał się w normalnym domu niewyróżniającym się od reszty. Jego ojciec zarabiał na całą rodzinę jako kowal, aż on sam nauczył się zarabiać i opuścił mieszkanie.
Gdy koń oddalił się kilka mil od miasta , przyjaciel oznajmił mu, że dalej nie może pojechać, ponieważ ma sporo spraw do załatwienia i nie może wyruszyć razem z nim. Tak Helyas został sam. Wędrował dalej przed siebie w poszukiwaniu jakiejś małej wsi gdzie znalazłby nocleg. Dookoła nie było gdzie się zatrzymać, lecz na szczęście bard trafił na sporawą karawanę kupców, którzy zgodzili się go podrzucić do najbliższej wsi.
Odszedł od kupców dopiero gdy trafili na małą skromną wioskę. Przekonany, że znajdzie tam nocleg, zaczął rozglądać się za jakimś odpowiednim miejscem. Wreszcie znalazł karczmę, w której postanowił przenocować...

Offline

 

#3 2011-07-29 17:42:52

 Szifer

Użytkownik

9810473
Zarejestrowany: 2011-02-06
Posty: 5022
Punktów :   -5 

Re: I - Prolog

PROLOG - SIGION




    Sigion szedł drogą z Oxenfurtu do Novigradu szukając zleceń. Był na siebie zły, że w tak głupi sposób stracił konia. Co prawda nie był do niego bardzo przywiązany, miał go dopiero kilka dni, jednak nie miał pieniędzy na kolejnego, a nie chciał tracić czasu na podróż pieszo.
- Gdybym nie był tak pewny siebie, to bym go nie stracił. – myślał. Poprzedniego dnia, wiedząc, że musi oszczędzać pieniądze na żywność, o ile nie znajdzie niedługo pracy, zatrzymał się przed murami Oxenfurtu. Postanowił tam przenocować. W środku nocy usłyszał odgłos rżenia i oddalającego się konia. Wiedział, że w ciemności i tak nie zdoła go wytropić, więc poszedł dalej spać. Pogodził się z jego stratą, ale teraz nie mógł pogodzić się ze stratą czasu. Ehrul dałby mu popalić za taką lekkomyślność.
    Ehrul był jego opiekunem i, można tak to ująć, mentorem. Sigion, jako małe dziecko został porzucony w pobliżu Mahakamu. To właśnie Ehrul, stary krasnolud, znalazł go i przygarnął. Ze swoją żoną, Zigrdą, nie mieli dzieci i mieli już dosyć małe szanse, na to, żeby je mieć. Ehrulowi nie przeszkadzało to, że dziecko nie było krasnoludem. Przygarnął je, nadał mu imię Sigion i traktował jak własnego syna. Przez lata, w których go wychowywał wpoił mu podstawy kowalstwa, jego fachu, nauczył walczyć bronią ciężką i lekką i nauczył go czytać krasnoludzie runy. Wielu innych krasnoludów potępiało na początku zachowanie Ehrula i małego Sigiona, jednak z czasem chłopak wyrobił sobie dobrą opinię wśród krasnoludów. Wygrał wiele bójek w mahakamskich gospodach, a i na broniach znał się dobrze. Mówiono o nim, że ma równie mocną głowę jak i pięści. Kiedy osiągnął odpowiedni wiek, postanowił, że pora, aby samemu zarobić na swoje utrzymanie. Wybrał zawód, na którym znał się najlepiej. Wybrał walkę. W miastach ludzi, jego imię nie znaczyło jeszcze wiele, jednak Ci, dla których pracował zawsze byli z niego co najmniej zadowoleni. Teraz podróżował w poszukiwaniu kolejnej pracy, jednak z imieniem które nie zasłynęło jeszcze wśród ludzi było mu raczej ciężko.
    Idąc drogą, którą podróżowali kupcy zatrzymał się w przydrożnej wsi. Widział, że jest tam gospoda, a był już strasznie zmęczony. Jako, że nie mógł na razie wzmagać respektu swoim imieniem postanowił robić to wyglądem. Chodził w ciemnym płaszczu z nasuniętym kapturem na czoło. Spod kaptura spływały na jego ramiona kruczoczarne włosy, nie było widać jego twarzy, jednak pod kapturem połyskiwały oczy w barwie podobnej do złota. Do pasa miał przytroczony kord i olbrzymi dwuręczny topór, pamiątka po Mahakamie. Co prawda nie wyglądał na robotę krasnoludów, w końcu sam go wykuł, ale i nie miał rzucać się w oczy. Miał jedynie budzić trwogę wśród przygodnych rzezimieszków, jak i przyszłych pracodawców. Zatrzymał się we wsi, rozejrzał, jak zwykle, czy nikt nie zwrócił na niego większej uwagi i ruszył w stronę karczmy. Wątpił, że znajdzie tu jakąś robotę, jednak nie miał innego wyboru. Musiał szukać wszędzie…


https://scontent-arn2-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xaf1/v/t1.0-9/12366224_963531483722707_6375285450185723831_n.jpg?oh=cc08e9a6a1a9d6bb7f613cf50b9847d7&oe=571886AD

Offline

 

#4 2011-07-29 18:59:29

 Radosny Rabarbar

http://oi60.tinypic.com/2zp2j5c.jpg

13204951
Skąd: Tam,gdzie diabeł mówi dobranoc
Zarejestrowany: 2011-04-12
Posty: 2502
Punktów :   -17 
WWW

Re: I - Prolog

PROLOG - YEVERETH


   Yevereth zatrzymała się. Kilkugodzinna podróż trochę ją zmęczyła. Oxenfurt to zbyt drogie miasto, nie było jej stać na dłuższy pobyt w nim. Odkąd ukończyła Aretuzę musiała sama się o siebie troszczyć. W dodatku na trakcie straciła niedawno zakupionego konia i nie miała pieniędzy. Nieźle. W takim razie o zakupie nowego wierzchowca nie ma mowy. Gdyby nie okradli kupieckiej karawany, z którą podróżowała te kilka dni...rabusie zabrali wszystkie konie i znaczną część towaru. Następnego dnia odłączyła się od towarzyszy podróży, w pewnej mierze dlatego, że jej droga biegła w innym kierunku. 
   Myślami powróciła do przeszłości, by odgonić zmęczenie.
   Rodzinnego domu prawie w ogóle nie pamiętała. Pochodziła z małego miasteczka leżącego w Kovirze, niedaleko Pont Vanis. Była bardzo podobna do matki – po niej odziedziczyła brązowe kręcone włosy i dość ostre rysy twarzy. Nikt natomiast nie wiedział, skąd wziął się u niej taki dziwny kolor oczu, które gdyby miały pionowe szparki zamiast źrenic wyglądałyby idealnie jak kocie. Zawsze marzyła, aby oderwać się od swojej rodziny, od ojca, matki i licznego rodzeństwa. No i stało się. Kiedy miała 7 lat, trafiła do Aretuzy. Właściwie nie tak wyobrażała sobie opuszczenie domu. Tak minęło kolejne 12 lat, przez które było jeszcze gorzej, niż w domu – tam przynajmniej mogła wychodzić, przebywać poza bramami miasta, w lasach, które kochała. W szkole magii czuła się jak w więzieniu. Nieważne, jak wygodna, klatka nadal pozostaje klatką.  Były jednak plusy – dziewczyna nauczyła się dużo przydatnych rzeczy. Co prawda inne czarownice nie pochwalały „wymachiwania mieczem” – twierdziły zawsze, że osobom takim jak one (w tym wypadku także i Yevereth) to po prostu nie przystoi.
   Uśmiechnęła się drwiąco. Bardzo lubiła grać na nerwach innym i bardzo dobrze jej to wychodziło, więc na złość znajdywała trochę czasu, aby szkolić się w walce bronią.
Minęło ją dwóch konnych jeźdźców. Zaklęła przypomniawszy sobie, dlaczego podróżuje pieszo.
   Za cel postawiła sobie powrót do Koviru, lecz za wszelką cenę chciała ominąć Novigard.
   W oddali ujrzała jakąś wieś. Przyspieszyła kroku i po chwili jej oczom ukazała się karczma. Mimo że nie była plotkarą, zawsze lubiła karczmy, gdzie można było dowiedzieć się wielu (ciekawych lub mniej) rzeczy. Uradowana, że będzie mogła się gdzieś zatrzymać, rozejrzała się czujnie i weszła do środka.

Offline

 

#5 2011-07-29 22:34:54

 Wilk

Moderator

2107395
Zarejestrowany: 2011-06-03
Posty: 1277
Punktów :   

Re: I - Prolog

Prolog - Garvey

    Podróżował sam, nie lubił wtajemniczać innych w swoje problemy. Rodziny nie miał, zerwał z nią kontakty od razu po wstąpieniu do szkoły czarodziejów w Ban Ard – byli oni tylko od płacenia czesnego. Po dwunastoletniej męczącej nauce z radością uczestniczył w ceremonii pożegnalnej i od razu wyruszył w podróż, niczego nie planując. Spotkało go wiele przygód, tych sympatycznych i tych mniej, lecz dzięki temu zdobywał przydatne doświadczenie. Przemierzał góry, lasy, pola, rzeki w poszukiwaniu swego przeznaczenia. Nigdy nie wiązał się na dłużej z kobietami, które lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Z natury był nieufny, nie zadawał się z innymi jeśli nie musiał, szeroko omijał duże miasta, byle tylko nie spotkać nikogo i nie musieć rozmawiać. Jedynym jego przyjacielem był kary koń, kupiony w jakiejś wiosce za marne miedziaki. Dbał o niego lepiej, niż o siebie, rozumieli się bez słów, wiele lat trzymali się razem bez rozstań, lecz Grot nie przeżył ataku nieprzyjaciół, jak na ironię został zamordowany strzałą. Garvey próbował ścigać zabójców jedynego stworzenia na świecie, które go rozumiało, lecz nadaremno; ulotnili się oni szybciej, niż się zjawili. Mag nie rozpaczał po stracie zwierzęcia, usunął z siebie wszelkie ludzkie uczucia, lecz nigdy do końca nie pogodził się z losem. Od tamtej pory był łagodnie nastawiony do zwierząt – kochał psy, koty, konie, nie potrafił zostawić ich w potrzebie.
    Typ urody Garveya bardzo podobał się kobietom; gdy tylko jakąś spotykał nie mógł uniknąć komentarzy na temat jego piękna. Podłużną twarz kończył kilkudniowy zarost, wąskie czerwone usta najczęściej wykrzywione były w drwiącym uśmiechu. Prosty nos nie zakrzywiał się, ani nie zadzierał. Błyszczące jasnoniebieskie oczy patrzyły na wszystko z mieszanką ironii i ciekawości, nie zdradzały jego wieku. Lśniące falowane włosy spływały kaskadą na ramiona i kończyły się gdzieś w połowie pleców, zazwyczaj wiązał je rzemieniem, by nie przeszkadzały w pracy. Mag był wysoki i zbyt chudy, co każdy widział przez zapadnięte policzki i wyostrzone rysy.
    Zarabiał głównie wykonując proste sztuczki w niewielkich wsiach. Uważał to za uwłaszczenie jego godności, lecz nie umiał sobie poradzić z głodem dopadającym go w najmniej spodziewanych momentach. Pomimo braku ludzkich uczuć nie utracił wszystkich swych zasad moralnych, nie chciał albo po prostu nie potrafił kraść. Czasami pomagał ludziom leczyć schorzenia, lub uczył ich postępowania ze zwierzętami. Miał w sobie coś takiego, że obcy szybko zaczynali mu ufać, lecz niewiele go to obchodziło. W razie potrzeby potrafił mordować z zimną krwią, wciąż pamiętając o tragedii przyjaciela.
    Podróżując spotkał kilku magów, od których próbował się douczać – niektórzy się na to zgadzali, inni nie. Rozwijał głównie umiejętność warzenia naparów i trucizn oraz uzdrawianie, gdyż wiedział, że to mu się w życiu przyda. Odwiedzając wiele krajów szlifował języki, szczególnie interesował się Starszą Mową, która go fascynowała. Zbierał różne rośliny i zioła, kolekcjonował je. Podziwiał piękno przyrody, ukochał szczególnie lasy i ich osobliwy zapach. Chodząc opierał się na kosturze, podarowanym mu kiedyś przez miłego czarodzieja, który go nakarmił i przez jakiś czas przekazywał swoją wiedzę.
    Teraz Garvey był szczególnie zmęczony długim dniem. Przemierzył wiele kilometrów nie szczędząc się, w końcu jednak postanowił wydać resztki pieniędzy w pobliskiej karczmie. Potrzebował wypoczynku, kobiety i zimnego piwa bez domieszek. Tak, piwo to było coś, za czym najbardziej tęsknił. Przyjrzał się uważnie szyldowi, zajrzał przez okno i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi.

Ostatnio edytowany przez Wilk (2011-07-29 23:26:10)

Offline

 

#6 2011-07-29 22:41:33

 Dearien

http://fotoo.pl//out.php/i126697_za-yadminh.jpg

22692500
Skąd: Ziemie Pomorskie
Zarejestrowany: 2010-07-25
Posty: 812
Punktów :   -39 

Re: I - Prolog

PROLOG - DEARIEN

- Cholera! –Greig, mężczyzna nieco po czterdziestce złapał się za głowę i usiadł ciężko na fotelu w ciasnej izbie.
- Tato? – Chłopiec o kasztanowych włosach wyglądał na co najmniej smutnego.
- Stryj Skiegier nie żyje. – Ojciec Deariena nie starał się niczego ukrywać. – I kolejny okręt zatopiony.
- Czemu oni to robią?
- Z zawiści… zazdrości… i czystej, ludzkiej złośliwości.
Wojna miedzy rodami wybuchła kilka miesięcy temu, a jej ofiarami padło czterech mężczyzn i trzydzieści pięć statków kupieckich. To była wojna wyjątkowo perfidna i przemyślana. Nie zabijać wroga. Sprawić, żeby sam chciał się zabić. Skellige wymierało. Przynajmniej w oczach świata.  Coraz rzadziej widywało się  tamtejszych piratów, co nie było powodem do zmartwień. Jednak wielu kupców w Pont Vanis i Novigradzie uważało ludzi z wysp za dobrych partnerów w handlu. A teraz?  Raz na miesiąc jakiś kuter zawijał do portu, aby kupić zapas chleba dla swojej wsi. I nic poza tym.
- Dearien, uciekniesz. – Greig  położył rękę na ramieniu czternastoletniego chłopca i spojrzał w jego szare oczy.
- Nie chce…
- Tutaj nie masz przyszłości!
- Będę żeglarzem!
- Chyba majtkiem na królewskiej karaweli! Chcesz tego?
Chłopiec spuścił głowę i zastanowił się. Z piętnem, jakie stanowiła przynależność do jego rodu nigdy nie dojedzie do czegoś na Skellige. Ale co ma robić? Nie zna się na kowalstwie, tkactwie, rybołówstwie…  Wzrok Deariena powędrował na długi, jesionowy łuk, stojący w kącie izby. Lubił strzelać. I całkiem nieźle mu to wychodziło.  W jego głowie zaczynało świtać. Myśl, która nachodziła go podczas długich leśnych wędrówek. Chciałby być myśliwym. Tylko czy ma dość cierpliwości, aby się tego podjąć? Bił się z myślami. Nie chciał opuszczać domu. Nie chciał opuszczać Skellige. Przewiercające spojrzenie Greiga zmusiło go do szybkiej decyzji. Podbiegł do łuku, pochwycił go, po czym zaczął rozpaczliwie szukać kołczanu. Tylko skąd ten pośpiech? Dearien nie rozumiał, ale coś kazało mu wyjechać już. Natychmiast. Znalazł kilka luźnych strzał i wrzucił je do tobołka. Wpakował tam też krzesiwo, suchary, bukłak z woda, a kilka metrów liny owinął wokół ramienia. Ojciec przyglądał się mu z uznaniem.
- Weź Novicame. Stoi przy kei za domem. Tylko pamiętaj, że bom grota jest luźny. Usztywnij go czymś.
- A Ty? Nie odprowadzisz mnie chociaż?
- Skiegier… to był mój ulubiony kompan do picia. Nie zostawię tego tak. – Marynarz uśmiechnął się z przekąsem, po czym skierował się do drzwi, chwytając leżący na stołku obosieczny topór. Stojąc we framudze rzucił synowi na pożegnanie:
- Pomyślnych wiatrów! I niech zwierzyna się ciebie ima!
I wyszedł.

Dearien po latach ze smutkiem wspominał tamtą chwilę. Miał żal do ojca, że go tak zostawił. Ale cóż,  koniec końców, poradził sobie jakoś.  Coś zyskał, coś stracił. Niejednego pożałował… Skąd miał wiedzieć, że tamta dziewczyna miała już męża? W dodatku był nim sołtys wsi. Ale to przeszłość. Teraz najważniejszy był wiatr i pogoda. Ustawił Novicame, swój ukochany jacht na prawym halsie i wybrał szoty foka. Płynął wzdłuż wybrzeża między Novigradem a Oxenfurtem. Spojrzał niepewnie na otwarty luk na prowiant. Kilka sucharów i kawał suszonej dziczyzny. To wszystko. Musiał niedługo dobić do brzegu i zapolować. Nie… Znowu polowanie? Deariena już nudziło ciągłe skradanie się w lesie. Nienawidził tego. Ale nic innego nie potrafił. Oprócz żeglowania.  A ze względu na przeszłość nie przyjmą go na żaden okręt ze Skellige. O królewskiej marynarce nawet nie myślał. To byłoby poniżej jego godności. Zostało mu ganianie z lukiem.

Koło południa zawinął do małej zatoczki. Krzyk mew wraz z szumem fal tworzył idealne tło do szant. Dearien jednak nie miał ochoty na śpiewanie. Zacumował łódź przy zrujnowanym pomoście i ruszył w kierunku lasu. Te same, nudne procedury. Zachowanie ciszy, wyczulenie słuchu i wzroku. Poszukiwanie tropu. Na ten żeglarz nie musiał długo czekać. Już po kilkunastu metrach trafił na świeże ślady. Podążał nimi powoli, a kroku przyspieszył dopiero wieczorem.  Tuż po wschodzie księżyca zatrzymał się, uważnie rozejrzał i przyklęknął. Dotarł do kryjówki zwierza. Mała kotlinka, gęsto porośnięta niskimi krzewami, była idealnym domem dla kilku samotnych sarenek. Teraz najlepsze – strzelanie. Jedyna rzecz, która nie nudziła się Dearienowi w polowaniu. Napiął łuk, a puchate lotki strzał połaskotały go w policzek. Wstrzymanie oddechu, celowanie i zwolnienie cięciwy. Pach, po wszystkim. Młode zwierzę padło między mchy i trawy, a pozostałe gdzieś uciekły. Mężczyzna zarzucił sarnę na ramie i przygarbionym, powolnym chodem, udał się z powrotem na łódź. Nie zastał jednak jej, a jej zgliszcza. Novicame spłonęła. Ktoś dla żartu, bądź ze złości podłożył ogień pod ukochany jacht żeglarza ze Skellige. Dearien wpadł w nieopisaną furię. Gorączkowo rozglądał się wkoło. I znalazł. Znalazł to, czego szukał. Ślady. Bez namysłu, pędem rzucił się  za zbrodniarzem. Nie zauważył nawet, że wciąż trzyma sarnę. Położył ją na ziemi, po czym kontynuował pościg.

Minęły dwa dni, kiedy trop się urwał. Było to przed drzwiami pewnej wiejskiej karczmy…


http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRxqPgBW4QmpI3ZFVP7mbg9rDykFP8FmXlmOK2apVAdGOA1TqAf

Offline

 

#7 2011-10-14 09:54:17

Sarumo

Moderator

4806825
Skąd: warmińsko-mazurskie
Zarejestrowany: 2011-09-14
Posty: 2104
Punktów :   36 
WWW

Re: I - Prolog

Prolog-Dralann

Szary deszcz łupnął w jezioro, dokładnie wtedy, gdy starego niedźwiedzia łupnęła strzała. Stary siwy- stare mięso. Dralann po raz pierwszy zabiła niedźwiedzia. Do tej pory żywiła się dziczyzną i zającami, co jej pies przynosił uradowany. Jadała też już kłusowników, ale niedźwiedzia jeszcze nie.
To hańbiące.
Niedźwiedzie to bracia, starzy władcy lasów.
-Śpij, siwy bracie, śpij.
W czasach tych coraz więcej było podróżników, poszukiwaczy przygód, klanów kryjących się w lesie, ludzie mnożyli się w brudnych miastach, poszukiwacze z nich uciekali, podróżnicy szukali innych by móc w nich kopulować. I wszyscy karmili się lasami. Do tego byli myśliwi i kłusownicy, którzy dawali jeść brudnym wioskom, by te mogły się rozrastać.
'Lasy kiedyś powymierają'-myślała.
Faktycznie dziczyzny nigdy nie zabraknie. Drzewa porastały pewnie cały kontynent, a brudni ludzie byli im poddani. Ale dziki uciekały na wschód, w głębszy las.
'I ja powinnam'
A Dralann pozostawała sama z siwym niedźwiedziem.

Kiedyś ktoś dawno temu w imię bogów spalił jej żywot, kiedyś tam dawno temu w zemście ona paliła ich jak zwierzynę na ruszcie. Odbudowała swoją leśną chatkę i wzięła ich psa. Ciemnego wilczura Fermiona.
-Wiesz, zimowym chłodem zawiało-zwróciła się do psa.
Kundel walnął się pod jej nogami.
-Zostaniesz tu? Na trochę?
Popatrzył na nią rozumnymi ślepiami. Uśmiechnęła się.
Miała interes w pobliskiej wiosce.
Krew zakipiała w garnku. Zdjęła go z ognia i napoiła nią psa.
-Dobry, dobry
Otworzyła drzwi i podmuch z północy, prawie wmiótł ją do środka chatki  jak gnijące liście.
Weszła do niej. Założyła buty. Po raz pierwszy w tym roku.
Na garb włożyła futro, przeszywając je i wiążąc rzemykiem przy szyi. Twarz zakryła kapturem z którego gapiły się mądre oczy starego, siwego niedźwiedzia i pokuśtykała do wioski Kensington.

Ostatnio edytowany przez Sarumojad (2011-10-14 18:15:21)


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------


There is a pleasure in the pathless woods,
There is a rapture on the lonely shore,
There is society where none intrudes,
By the deep Sea, and music in its roar:
I love not Man the less, but Nature more

Offline

 
Ikony

Nowe posty

Brak nowych postów
Tematy przyklejone
Tematy zamknięte

Rangi
Administratorzy
Moderatorzy
Zasłużeni
Użytkownicy

______________________________________________________________________________________________ ______________________________________________________________________________________________ ______________________________________________________________________________________________


______________________________________________________________________________________________ ______________________________________________________________________________________________ ______________________________________________________________________________________________ _______________________________________ ========================================================================

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi